Tysiące osób wyszły na ulice miast Stanów Zjednoczonych w proteście w sprawie lutowego zabójstwa 17-latka z Florydy, Tryvon Martina. Został on zabity blisko miesiąc temu na przedmieściach Orlando przez George Zimmermana, który jako wolontariusz pracował jako dzielnicowy ochroniarz.
Tuż przed strzałami, Zimmerman powiadomił policję o obecności w okolicy podejrzanej osoby. Gdy doszło do spotkania obu, Zimmerman zastrzelił Martina, który wracał ze sklepu do jednej z dzielnic Sanford, gdzie mieszkała narzeczona jego ojca.
Ubrani podobnie jak Martin oraz z hasłami „nie ma sprawiedliwości, nie ma pokoju” demonstranci wyszli na ulice Waszyngtonu, Chicago, Tampy, Los Angeles, Nowego Jorku oraz Nashville. Żądali aresztowania Zimmermana, który nadal jest na wolności. Policja uznała, że ochroniarz działał w obronie własnej, jednocześnie przyznając, że nastolatek był nieuzbrojony. 10 kwietnia zostanie podjęta decyzja o postawieniu ochroniarzowi zarzutu morderstwa.
Sobotnie demonstracje były kolejnymi w przeciągu ostatnich dni. Pierwsze miały miejsce w Nowym Jorku i Miami 21 marca. Następnego dnia w Sanford demonstrowało 8 tysięcy osób, w tym obrońców praw człowieka z całych Stanów Zjednoczonych. W piątek tysiące uczniów z 31 szkół na Florydzie na znak protestu wyszło z klas, a zespół koszykarski Miami Heat pozował do zdjęcia z kapturami na głowach. Prezydent Barack Obama powiedział reporterom, że „gdybym miał syna, wyglądałby jak Trayvon”.
Pomimo haseł „nie ma sprawiedliwości, nie ma pokoju”, demonstracje są bardzo gniewne, choć nie towarzyszy im żadna przemoc. Jedynie 68-letni mieszkaniec Florydy został aresztowany za grożenie śmiercią szefowi policji w Sanford.
Tragedia na Florydzie dała sygnał nie tylko do masowego sprzeciwu, ale również do działania różnych niezależnych grup, które m. in. planują samodzielnie doprowadzić Zimmermana do władz federalnych.
W Stanach Zjednoczonych odżyły również dyskusje na temat nadużywania prawa do posiadania broni palnej.
Kmiec