Wystawa Leonarda da Vinci w National Gallery w Londynie, część pierwsza

0
1531
views

Wystawa Leonarda da Vinci w National Gallery w Londynie
O tej wystawie dowiedziałem się gdzieś w grudniu. Zobaczyłem program w BBC, w którym opisywano cudowne odnalezienie zaginionego obrazu Leonardo da Vinci – „Chrystus jako Zbawiciel Świata”.

Odnalezienie oraz restauracja obrazu do poprzedniej świetności były pretekstem do tej wystawy. National Gallery to wielka instytucja posiadająca fenomenalne zbiory, więc jak ktoś taki zaprasza – to nawet Luwr przysyła swoje skarby. Nie było oczywiście Mony Lizy, bo i tytuł wystawy był inny – Leonardo artysta tworzący w Mediolanie, a Gioconda była rozpoczęta wcześniej. Poza tym to jest jedyny obraz jakiego Francuzi nigdy nie pożyczą…

Tak jak wspomniałem na wystawę napaliłem się już w ubiegłym roku. Prezenterka telewizyjna zapomniała jednak dodać, że można kupić bilety przez internet. Zanim się o tym dowiedziałem, już dawno były sprzedane. Pozostawało stać w kolejce do kasy – codziennie miało się na wystawę dostać w ten sposób nawet 600 osób. Ale potem zwiększono pulę do 900 – z racji niebywałej popularności zaprezentowanej kolekcji. Dochodziły mnie informacje, że kolejki do kasy trwają nawet 5 do 6 godzin. Ale stwierdziłem – muszę to zobaczyć, zwłaszcza, że z Polski przyjechała „Dama z łasiczką”. Dawno jej nie widziałem. O wystawie pisała „Wyborcza” – według niej ludzie stali w kolejce od 3 nad ranem. „Wyborcza” się myliła – w dniu, kiedy ja stałem pierwsi kolejkowicze przyszli tuż po 1:30 w nocy.

Przybyłem późno – pod gmaszyskiem Galerii Narodowej byłem dopiero 8.45. nie chciało mi się wierzyć, że w takie zimno (około zera, lekki wiaterek) będzie problem z kolejką. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem to monstrum. Minimum 200 metrów kolejki. Nie licząc tych szczęśliwców, którzy już mieli bilety – oni nie musieli długo czekać. No to ładnie – pomyślałem. Przyjdzie mi tu czekać tak na tym wygwizdowie. Po chwili podeszła do nas osoba odziana w ciepłą pelerynę, która liczyła ilość osób. Zapowiedziała nam od razu, że dla nas – mnie i osób za mną (a także przede mną), że możemy biletów w ogóle nie dostać. A jeśli już – to wejście będzie o 18 tej albo pół godziny później. Gdy usłyszałem podłamałem się. Ale inni nie mieli najmniejszego zamiaru nigdzie się ruszać, więc postanowiłem czekać co przyniesie dzień. Każda osoba mogła kupić do 4 biletów maksymalnie, więc była szansa, że jednak my je dostaniemy. Jeden mały problem się wyłonił dla mojej skromnej osoby. Jeśli rzeczywiście wejdę o 18:30, to będę miał pół godziny – może 40 minut, żeby ją zobaczyć, bo potem muszę zadylać na powrotny pociąg na drugi koniec miasta. Postanowiłem jednak czekać.

Nie zawiązał się żaden komitet kolejkowy, ale starałem się jakoś zabić czas. Zimno było, wiec trzeba było się ruszać. Chciałem też pogadać ze stojącymi w kolejce. A była ona wielce zróżnicowana. Przede mną stała Amerykanka na emeryturze, oraz Anglik w podobnym wieku. Tuż przed nimi Rosjanka z Moskwy która mówiła po angielsku bez śladu jakiegokolwiek akcentu. Za mną przystanęła Francuzka, która wsiadła rankiem do pociągu Eurostar (w Lile) i też chciała zobaczyć prace Leonarda i jego uczniów. Oprócz tego była tęga dziewczyna z Ghany oraz jakiś malarz z wyglądu jakiś Hindus. Jeszcze jeden z najbliższych osób, zapewne Hiszpan (sądząc po książce), który jednak za bardzo się nie udzielał. Z pośród najbliższych osób była jeszcze dziewczyna czytająca „Harrego Pottera i Zakon Feniksa”. Zarejestrowałem również cwaniaczka, którzy przyniósł ze sobą laptopa i szpanował oglądaniem filmu (też Harrego Pottera). Reszta ludzi stała dalej, nie wyróżniała się, albo nie miała ochoty się integrować. Za to moi najbliżsi współ-kolejkowiczowie zaczęliśmy rozmawiać, wygłupiać się, tańczyć, śpiewać i w ogóle robić cokolwiek, żeby zabijać czas i nie przemarznąć do kości. W połowie drogi do budynku(tak gdzieś koło 10:30) ktoś bardzo rozsądny postawił wózek z gorącymi napojami. Podejrzewam, że od początku trwania wystawy facet miał niezły utarg. Nie inaczej było tego dnia. Potem znalazł się także ktoś, kto chciał sprzedać kalendarze z obrazami da Vinciego – i wcale dobrze my to szło.
Ludzie w kolejce przynieśli ze sobą stołeczki, śpiwory i bóg wie co jeszcze, żeby było im wygodniej. Jak usłyszałem pierwsi przyszli tego dnia o 1:40 w nocy, żeby zająć pierwsze miejsca w kolejce. My – to znaczy mnie najbliżsi – Anglik, Rosjanka, Francuska i Amerykana postanowiliśmy wymieniać w tej kolejce. Kobitki najpierw poszły na pół godziny do środka. Pozostali powoli ruszali się do przodu….

… część druga wkrótce!

Artur Pomper