Internet ostoją demokracji?

0
1884
views

Internet – ostatnia ostoja prawdziwej demokracji? Zasłyszane: Rzecz się dzieje w PRL-u. Tatusiu, pyta syna ojciec – jaka jest różnica pomiędzy demokracją polską a amerykańską? Na to odpowiada ojciec – w Polsce mamy wolność wypowiedzi, a w Ameryce – wolność po wypowiedzi.
Inna wersja tego samego dowcipu – odpowiedź ojca: to taka różnica jak pomiędzy krzesłem oraz krzesłem elektrycznym. Co to się ma do internetu? A ma się dużo. Ostatnio amerykańskie FBI aresztowało twórców strony internetowej MegaUpload, która umożliwiała wymianę plików w sieci.

Każdy kto kiedykolwiek chciał coś znaleźć, a nie chciał za to płacić prędzej czy później na tej stronie się znalazł. Niestety muzyka, filmy i programy kosztują coraz więcej i więcej. Przeciętna gra komputerowa to wydatek rzędu 30-40 funtów, płyta z muzyką to około 10 funtów, a nowy film od 10 do 15 funtów. Większość ludzi po prostu nie stać, żeby wszystko to co się chce, kupić. Ponadto prawo dopuszcza do posiadania plików jeśli są one na własny użytek.

Tak jest z książkami, filmami czy innymi programami – to zachęca do ściągania plików na swój użytek. Tylko dziecięca pornografia – i słusznie – jest towarem niedozwolonym w każdym momencie. Internet to obecnie największa składnica wiedzy jaka dostępna jest człowiekowi – o ile ma dostęp do prądu, sieci i potrafi czytać. Te warunki spełnia już znaczna część społeczności na Ziemi, chociaż jeszcze długo tych warunków nie będzie spełniać pozostała reszta świata. To ta bogatsza część – głównie w Europie, Ameryce, ale także coraz więcej w Chinach, czy Indiach i w wszędzie indziej – to awangarda świata. I oni lubią wolność w sieci.

Większość krajów nie ingeruje w to, co internauci w sieci robią. Cenzurę internetu wprowadzają tylko trzymające za mordę obywateli państwa o rządach autorytarnych. Tak jest w Iranie, tak było w Libii, czy w Egipcie, tak jest w Syrii. Nie można powiedzieć o tym samym w Korei Północnej, gdyż tam użytkowników sieci zapewne można policzyć na palcach paru rąk. Generalnie państwa demokratyczne pozwalają umieszczać w sieci prawie wszystko. Oczywiście to jest pole do sporych nadużyć. Dziecięca pornografia to tylko jedna sprawa. Bo dla chcącego, ta wielka sieć oferuje dosłownie każdą informację jakiej poszukujemy. Czy to chcemy wykonać bombę atomową, czy to chcemy iść na mszę nie wychodząc z domu. Sieć nam to daje. To jest nasz przywilej.

Ostatnio nawet mówi się o uzupełnieniu praw człowieka zapisem o dostępie do sieci internetowej. Właśnie w sieci jest ostatnio ostoja prawdziwej demokracji. A jaką ma siłę przekonaliśmy się w zeszłym roku, gdy ludzie w krajach arabskich posłużyli się internetem, żeby demonstrować. Udało im się obalić paru przywódców… I właśnie teraz stało się coś, czego jeszcze wcześniej byśmy się nie spodziewali. Amerykański Kongres – Izba Reprezentantów i Senat miały przegłosować ustawę o piractwie internetowym: SOPA (Stop Online Piracy Act) i PIPA (Protect Intellectual Property Act). Słowa oburzenia posypały się na przedstawicieli „najbardziej demokratycznego narodu na świecie” albo „największej demokracji na świecie” z różnych stron – zwłaszcza od tuzów internetu takich jak Google, Facebook czy Yahoo.

Boją się oni, że takie prawo wprowadzi de facto cenzurę, taką jaka istnieje w krajach nie demokratycznych. Senat wprawdzie zawiesił pracę nad ustawą pod naciskami – wczoraj część stron w internecie, w tym Wikipedia (największa encyklopedia naukowa na świecie) na znak protestu zawiesiły swoje strony. Amerykanie nie mogli z nich korzystać.
Ale to nie znaczy, że bitwa o wolność jest już wygrana. Nie twierdzę, że jest łatwo stworzyć prawo, które z jednej strony dawało by ochronę twórcom własności intelektualnej, a z drugiej nie tworzyć urzędu cenzurującego sieć. To bardzo wąska linia oddzielająca te dwie sprawy. Ale internauci nie są tak do końca bezbronni. Na aresztowanie i zablokowanie MegaUpload odpowiedzieli hakerzy – atakując oficjalne strony FBI i Departamentu Sprawiedliwości.

A sądowym pozwem przeciwko amerykańskiej policji federalnej zagroził hiszpański prawnik – obrońca wolności internetowej Carlos Sanches Almeida. Może to ostudzi zapał senatorów i kongresmenów w Stanach Zjednoczonych. Internet, choć nie pozbawiony wad, jest jednym z najbardziej udanym wynalazkiem. I jednym z niewielu miejsc, gdzie jak w Speaker Corner w londyńskim Hyde Parku, gdzie można powiedzieć dosłownie wszystko – nawet bez obostrzenia, że nie można mówić źle o angielskim monarsze.
Powinniśmy tej wolności strzec. Jak się popuści choć o kawałek, znajdzie się ktoś, kto będzie chciał wcisnąć swoją stopę…

Artur Pomper