Pracodawcy od 1 lutego zapłacą nie 4,5, a 6,5 proc. składki rentowej. I choć pracownicy finansowo nie odczują tej podwyżki, może się to na nich odbić w dłuższej perspektywie. Przedsiębiorcy zapowiadają wstrzymanie zatrudnienia i zamrożenie podwyżek wynagrodzeń.
Rząd podniósł składkę rentową o 2 pkt. proc. Koszt podwyżki w całości pokryją pracodawcy. Rocznie oznacza to wzrost kosztów pracy o 6 miliardów zł. Najbardziej ucierpią na tym średnie przedsiębiorstwa.
Zdaniem Macieja Grelowskiego z Business Centre Club, dociążanie pracodawców i podnoszenie i tak już wysokich kosztów pracy, to działanie czysto polityczne.
– Gdybyśmy tym wzrostem składki obciążyli po połowie pracodawcę i pracobiorcę to wykazalibyśmy odwołanie się do nadzwyczajnej sytuacji. Natomiast dociążanie i powiększanie kosztów pracy – a możemy przypuszczać, że to dopiero pierwsze, bo jest już plan zmian dla jednoosobowych firm samozatrudniających – to jest to dosyć populistyczne wzmacnianie tych najsłabszych kosztem średnich -uważa Maciej Grelowski, przewodniczący Rady Głównej BCC.
I podkreśla, że wiele zmian planowanych przez rząd jest wymierzonych właśnie w klasę średnią.
Wyższe koszty pracy po stronie pracodawcy muszą odbić się również na pracownikach. Każdy 1 tys. zł brutto wypłacony pracownikowi to dodatkowy wydatek 20 zł miesięcznie. A koszt ten rośnie wraz z liczbą zatrudnionych. Dlatego firmy ostrzegają, że nie będą tworzyć nowych etatów i wstrzymają podwyżki. W najgorszym wypadku będą zwalniać.
– Skoro pracodawcy będą musieli zapłacić ok. 6 mld zł więcej składki rentowej, o tyle mniej będą chcieli wypłacić pracownikom w postaci wynagrodzeń – argumentuje Jeremi Mordasewicz, ekspert PKPP Lewiatan.
Ekspresowe tempo uchwalenie zmian w przepisach niepokoi pracodawców.
– My jako pracodawcy musimy to zaakceptować, bo nie mamy innego wyboru. Nikt się nas nie pytał, czy moglibyśmy zaproponować inne rozwiązanie. Wydaje się, że są inne rozwiązania, bardziej kosztowne politycznie, ale i bardziej efektywne z punktu widzenia gospodarczego i naszej przyszłości – ocenia Maciej Grelowski z BCC.
Wśród pomysłów często dyskutowanych przez przedsiębiorców pojawia się wprowadzenie podatku katastralnego, czyli podatku od nieruchomości.
– W gruncie rzeczy to jest zmierzanie ku rynkowym mechanizmom kształtowania cen na rynku nieruchomości. To jest dostosowanie możliwości do stanu posiadania dotychczasowych właścicieli, to jest premiowanie rozwoju infrastrukturalnego, w którym wartość nieruchomości rośnie wraz z otoczeniem. To jest powiązanie realnego bogactwa z wysokością płaconych podatków – wymienia Maciej Grelowski.
Jego zdaniem obecny system jest niesprawiedliwy. Podatek naliczany jest bowiem jedynie od powierzchni nieruchomości, nie uwzględniając np. jej lokalizacji.
Dla www.Zd24.pl, newseria