Kolejny koniec świata

0
1579
views

Któryż to raz straszono nas apokalipsą? Trudno policzyć. Tym razem ten 90 letni pastor, Harold Camping gdzieś z Ameryki święcie wierzył, że dziś, dokładnie o 18:00 świat nawiedzi gigantyczne trzęsienie ziemi które potrwa coś koło pół roku

– w siedem tysięcy lat po potopie Noego. Ciekawe jak on to wyliczył? To miał być koniec naszej cywilizacji. Niestety dla niego – nic z tego nie wyszło. Może się pomylił w obliczeniach. Tym lepiej dla świata?

Kolejny koniec świata ogłoszono wszem i wobec w sieci. Media chętnie podchwyciły temat – gdyż nie ma dla nich żadnych świętości na świecie (telewizja BBC ma nadać wielce kontrowersyjny dokument o umieraniu), a z drugiej strony to jest bardzo chwytliwy temat. I jakże pociągająca perspektywa. Koniec zmartwień o konflikt palestyńsko-izraelski. Koniec problemów z gospodarką. Nie będzie już problemów z terroryzmem. Głupotą. Chamstwem. Zepsuciem moralnym. Nie trzeba będzie się martwić o drogą żywność i wielkość naszej przyszłej emerytury. Także w perspektywie osobistej taki koniec świata to wcale nie jest przykra możliwość: koniec z męczeniem się do ostatniego, koniec problemów ze zdrowiem, nie ma co się przejmować tym co robi rząd, można zacząć balować do upadłego! Jakże to uspokajająca perspektywa? Nieprawdaż?

Od tysiąca lat jesteśmy przestrzegani przed końcem świata. Pierwszy z nich nie nastąpił w 999 roku (a gdy nie nastąpił ludzie zaczęli hucznie obchodzić zakończenie starego roku – Sylwester, kolejny nie skończył naszego żywota w 1412. Świadkowie Jehowy pomylili się także w 1912 roku, dzięki czemu wciąż jesteśmy tu gdzie jesteśmy.
Z pewnością podobnie myślano w chwili Wielkiego Kryzysu 1929 roku – gdy skończyła się wiara w niezahamowany wzrost gospodarki, a amerykańscy finansiści co rusz wyskakiwali ze swoich okien.
Przez całe trwanie zimnej wojny świat był na krawędzi wojny atomowej, która z powodzeniem zmiotła by nasz gatunek z powierzchni tej planety. Z pewnością za wiele by na niej nie zostało, może oprócz karaluchów, które znieść mogą niesamowite dawki promieniowania.
Nasz świat nie skończył się także parę lat temu, gdy wszyscy przewidywali że nasz koniec przypieczętuje milenijna pluskwa. Komputery nas nie zawiodły, może dlatego, że znaczną część z nich, za olbrzymie pieniądze zdążono wymienić przed rozpoczęciem nowego milenium.
Kolejna data końca to 2012 kiedy skończyć się ma kalendarz Majów. Był o tym parę lat temu wielki hollywoodzki, katastroficzny film (niezbyt dobry, ale za to świetne efekty specjalne). Być może. Szczerze wątpię.

Każdy z nas ma jakiś osobisty powód dla którego chciałby końca świata. Taki świętej? pamięci Osama bin Laden chciał końca Ameryki – i w pewnym stopniu mu się udało, jako że Stany Zjednoczone borykają się z gigantycznym deficytem pieniężnym. Chyba w najśmielszych planach nie marzyło mu się doprowadzenie do tego. Dla niego z pewnością koniec Ameryki byłby końcem świata. Nasz rodak, Stanisław Witkiewicz, szerzej znany jako Witkacy popełnił samobójstwo w dniu wejścia Czerwonej Armii do Polski, we wrześniu 1939 roku (bał się komunistów), bo wierzył, że to koniec świata. A Francis Fukuyama – amerykański politolog i filozof twierdził, że skoro komunizm zbankrutował, to nie ma innego wyboru poza demokracją – czyli to jest koniec świata. Dla każdego koniec świata to jest coś innego. Dla mnie końcem świata byłoby gdyby w Polsce wreszcie było dobrze.

Sposobów w jaki mielibyśmy skończyć żywot naszej cywilizacji też jest wiele. Wielkie erupcje wulkanów (pamiętacie jak zakłócił loty maleńki wulkan na Islandii, albo rok 1816 bez lata gdy wybuchł wulkan Tambora w Indonezji), gigantyczne trzęsienia ziemi(wraz z tsunami – jak choćby niedawno w Japonii). Zmianę biegunów magnetycznych ziemi. Gwałtowna zmiana klimatu (film „Pojutrze”) Mój ulubiony pomysł – czyli asteroida lub kometa spadająca z nieba (patrz co się stało z dinozaurami), gdzie nie będziemy mieć szansy jak w filmie do wylądowania na asteroidzie i zniszczenia jej ładunkiem wybuchowym. Zgaśnięcie słońca (to na pewno nastanie, tylko że za trzy czy cztery miliardy lat, a to nie spędza nam snu z powiek). Wojna atomowa. Wojna z robotami. Zbytnie bawienie się z genomem człowieka. Wyginięcie owadów. Wybierzcie co chcecie. Nasza egzystencja na Ziemi jest bardzo krucha, a w dodatku od jakiś pięćdziesięciu lat jesteśmy już w stanie całkowicie zniszczyć siebie nawzajem.

W sumie jednak jak zostaniemy unicestwieni nie ma znaczenia, chyba, że bylibyśmy w stanie temu przeciwdziałać. Więc ja na razie w czasie snu, spokojnie odwracam się na drugi bok – wszak co ma być to będzie. W każdym razie, na dzień dzisiejszy mogę obiecać, że jeśli koniec świata nie nastąpi jutro, to spokojnie możecie Państwo przeczytać kolejny wpis na dzienniku emigranta.

Zapraszam

www.ZielonyDziennik.pl, Artur Pomper