Wszyscy przestrzegają przed konsekfencjami kryzysem. Kryzys to chyba najpopularniejsze słowo publikowane w mediach. Tym razem chodzi o kryzys wspólnej europejskiej waluty.
Nic by się nie stało, gdyby po pierwsze ktoś dokończył robotę ze wspólną walutą – czyli stworzył możliwości ujednolicenia gospodarek – poprzez sprzężenie gospodarek.. i gdyby Niemcy i Francja same nie spowodowały rozluźnienia zasad (te dwa kraje złamały zasady sześćdziesiąt razy!). Przyczyny tego co się dzieje chyba już wszyscy znamy. Przerabiano już je wiele razy, także i na łamach Zielonego Dziennika. Zastanówmy się co by się stało, gdyby pomimo wszystkich uruchomionych środków ratowanie euro się nie udało?
Na początku byłby chaos, a potem tak jak w dobrych filmach według Hitchcocka napięcie by rosło. Chaos bo nagle wszystko by się rypło. Pierwsze tygodnie na całym świecie zapanowałaby panika. Na giełdach, w rządach, w bankach centralnych, funduszach emerytalnych – i wszędzie indziej. Może prawie cała Afryka oraz biedne kraje azjatyckie były wolne od tej paniki. Potem byłoby tylko gorzej przez długi czas. Niektórzy mówią, że gospodarki krajów euro zaobserwowałyby gigantyczne tąpnięcie. Mówi się o spadku ich PKB o prawie dziesięć procent. Oczywiście Niemcy i Francja by sobie poradziły – po paru latach ich PKB wróciłby do stanu sprzed kryzysu, a potem by wzrósł. Tak, tylko ile by przez te lata straciły – tego nikt nie umie jeszcze policzyć
.Problem by się pojawił na gruncie lokalnym i globalnym. Globalnym gdyż euro jest walutą wymienialną – i wiele krajów trzyma swoje zabezpieczenie właśnie w euro. Kiedyś to były niemieckie marki i francuskie franki, potem zastąpiło je właśnie euro. Długi państw denominowane są w euro. Wymiana handlowa pomiędzy krajami – również w euro. Rozliczenia finansowe te duże i małe również w euro. Euro stało się naprawdę walutą światową – i udało się to zrobić w mniej niż dziesięć lat. To gigantyczny sukces projektu euro.
Co do rynku lokalnego – zapanowałoby niezłe zamieszanie gdyż przecież wszyscy ludzie musieliby czymś płacić. Za jedzenie, za czynsze, za zamawiane towary, za sprzedawane towary. Przecież od razu nie byłoby nowej (starej) waluty. Przecież to wszystko trzeba wydrukować i wybić. Na to trzeba czasu – i to nie paru dni ani tygodni. To w najlepszym przypadku z pół roku jak nie rok. Monety i banknoty trzeba po prostu fizycznie stworzyć, gdyż wcześniej je zniszczono. Ba! Trzeba je zaprojektować – żeby były wytrzymałe i odporne na fałszerstwa. Istnieje jeszcze inne pytanie czy tacy Włosi chcieliby wrócić do ich lirów? Do ich tysięcy i milionów? Wątpliwa sprawa. I jak policzyć ile jeden nowy lir byłby warty w stosunku do starego euro?
Oczywiście są też plusy powrócenia do własnej waluty. Po pierwsze ma się większe możliwości wpływania na gospodarkę – choćby poprzez limitowania ilości pieniądza na rynku. Po drugie – te wszystkie długi zagraniczne można by sprowadzić do łatwiejszego do spłacenia poziomu poprzez dewaluację pieniądza. Tak zrobiła ostatnio Białoruś – w ciągu ostatniego roku wartość rubla w tym kraju w porównaniu do dolara znacząco spadła (pierwsza dewaluacja była o około 40%, jeśli dobrze pamiętam). Więc takie Włochy, które mają gigantyczny dług jednym pociągnięciem pióra można by było zmniejszyć. Z pewnością parę rządów chętnie by skorzystało na takiej możliwości. Mówi się, że problemy Grecji wynikały właśnie z tego powodu, że nie mogli oni dewaluować swojej waluty – bo byli w strefie euro i nie mieli wpływu na kurs tej waluty w stosunku do innych. Jedno jest w tym wszystkim ale – jeśli kraj zdecyduje się na ten krok, ktoś musi na tym stracić. A tym kimś są banki. I to o nie się wszyscy boją. Jeden czy dwa banki zawsze można uratować, ale więcej? Skąd na to wziąć pieniądze?
Inna sprawa była by znacznie trudniejsza – jak policzyć ile jedna nowa marka jest warta w stosunku do nowej włoskiej liry? Jak to policzyć? Pewnie się da. W końcu robiono to od momentu upowszechnienia się pieniądza. Jednak na pewno potrwałoby to trochę. I różnice były by znaczne. Prawie na pewno najmocniejsza byłaby nowa niemiecka marka, a najsłabsze – irlandzki funt, hiszpańska peseta, włoska lira oraz grecka drachma.
Na razie nikt nie przemyślał do końca jak to praktycznie zrobić – zrezygnować z euro i wrócić, albo przejść do nowej waluty. Twórcy euro tego nie przewidzieli, albo – co bardziej prawdopodobne – nie chcieli dawać takiej możliwości nawet cienia prawdopodobieństwa. Bo to byłoby polityczne samobójstwo. Jakiś angielski multimilioner i lord w jednej osobie ufundował ostatnio nagrodę dla ekonomisty, który wymyśli jak krok po kroku (i z możliwie najmniejszymi problemami) wyciągnąć jakikolwiek kraj z unii walutowej. Nagroda – bagatela ćwierć miliona funtów brytyjskich – na polski, po dzisiejszym kursie to jakieś milion trzysta tysięcy złotych. Jest ktoś chętny?
Artur Pomper
www.ZielonyDziennik.pl