Choć nauczyciele w okresie wakacyjnym powinni być do „dyspozycji dla dyrektora szkoły”, mało który z pracowników pamięta o tym zapisie.
Osoby zarządzające szkołą zazwyczaj z niego nie korzystają. Co by się stało, gdyby nieco zmodyfikować ten przepis?
Rekrutacja do szkoły średniej, której ostatnio byłam świadkiem, zapewniła mi ogromną dawką śmiechu. Niestety, gorzkiego. Nauczycielom wyznaczono zadanie: mieli podzielić się na kilkuosobowe grupy, z których obowiązkiem każdej było JEDNODNIOWE zajęcie się pracą związaną z rekrutacją. Niestety, biolog już 29 czerwca wybierał się na urlop, chemik musiał zająć się dziećmi, a spora grupa od razu wyraziła swój protest: „Pracowaliśmy ciężko cały rok, teraz mamy zasłużony urlop. Dlaczego dwie osoby pracujące w sekretariacie nie mogą zająć się wszystkim?”. Reakcja dyrektora, a raczej jej brak, komentarza w tym miejscu nie wymaga. Błyskawicznie nasuwa się natomiast pytanie: „Nauczyciele, co się z Wami dzieje?”.
Wiele osób przyznaje, że nie zauważyło, iż nauczyciele poświęcali czas na pracę związaną ze swoim zawodem w czasie wakacji. Nie dziwi więc oburzenie pielęgniarek, taksówkarzy czy pracowników administracji, którzy bez dłuższego zastanowienia nazywają pedagogów „nierobami”. Opinia ta wiąże się nie tylko z beznadziejnym prowadzeniem zajęć lekcyjnych i nieprzykładaniem się do swoich obowiązków, co można byłoby powiedzieć o wielu belfrach, lecz także dwumiesięcznym wypoczynkiem letnim, niepopularnym wśród innych zawodów.
Ciekawym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie obowiązkowego wyjazdu nauczycieli na kolonie lub obozy. Przepracowaniem nie można byłoby uznać dwóch tygodni spędzonych opiekując się dziećmi i organizując im czas wolnym. Od razu za to nasuwają się atuty: każda ze stron mogłaby się dużo nauczyć, pedagodzy mieliby okazję rozwijać swoje umiejętności, zaś rodzice dzięki temu mogliby mniej zapłacić za wypoczynek (nauczyciele robiliby to w formie wypłaty, którą otrzymują przez całe wakacje), co być może przyczyniłoby się do częstszego uczestnictwa dzieci w tego typu rozrywkach. Właściwie dlaczego tak wiele szkół zrezygnowało z organizacji obozów? Gdzie podziały się namioty, wieczorne ogniska, podchody i kąpiele w jeziorze, które przecież są tańsze od kolonii nad Morzem Śródziemnym, dostarczającym przy tym nie mniej (o ile nie więcej) radości?
Jako przyszły nauczyciel jestem pewna, że przywilej dwumiesięcznego nicnierobienia powinien zostać zniesiony. Skrócenie go o dwa tygodnie nie powinno nikogo doprowadzić do stanu przemęczenia, lecz sprawić wiele radości dla każdej ze stron. Skoro pojawia się tyle atutów, może sami nauczyciele wystąpią z takim postulatem? Przecież wielu z nich podczas codziennych zajęć mówi, że „narzekanie nic nie zmieni, trzeba wziąć się do roboty”.
Więc „DO ROBOTY!”, nasza Inteligencjo!