Zapowiedzi minister Muchy spełniły się. Liczba osób we wszystkich strefach kibica w Polsce przekroczyła milion. Około 22:00 zapełnione były już krakowski i poznański fanzone.
Największą i najbardziej biało – czerwoną była przestrzeń przygotowana warszawskim kibicom do wspólnego świętowania przed Pałacem Kultury. Najobszerniejsza Strefa Kibica, najwięcej atrakcji dla fanów. Każdego określenia tego miejsca należy dokonywać przy pomocy stopnia najwyższego.
Około 19:50, a więc na około godzinę do rozpoczęcia spotkania, kolejek przy bramkach wejściowych nie było. Przechadzając się wokół strefy i obserwując ludzi zebranych przy mniejszych telebimach, trudno było odczuć natłok kibiców. Sytuacja zmieniała się z każdym kolejnym krokiem w kierunku głównego ekranu, a także i sceny. Spuszczenie z oka grupy przyjaciół choć na chwilę, mogło skutkować półgodzinnymi poszukiwaniami.
Im bliżej 20:45, tym tłum stawał się gęstszy, a śpiewy i okrzyki narastały. W końcu nadesza upragniona i wyczekiwana pora. „Mazurek Dąbrowskiego” rozbrzmiał na 100 tysięcy gardeł. I zaczęło się.
Nieustający doping, okrzyki w kierunku piłkarzy, które najczęściej dodawały otuchy, lecz niejednokrotnie nie były zbyt pochlebne. Choć początek nerwowy, wiara w narodzie nie słabnie. Wreszcie dochodzi do sytuacji, gdzie, jak się zdawało, ogarnie widzów niepojęta radość. Po eksplozji szczęścia następuje spojrzenie na ekran, gdzie widać podniesioną chorągiewkę bocznego sędziego. Zawód rysował się na twarzach kibiców, lecz śpiewom cały czas nie było końca. Aż do 37 minuty, gdy straciliśmy bramkę. Dla wielu zgromadzonych na Placu Defilad świat zdawał się kończyć. Dla dobra widowiska polscy piłkarze nie załamali się i jeszcze przed przerwą kilka razy pokazali, iż nie zamierzają przegrać.
15 minut odpoczynku od futbolu przebiegło spokojnie. Czuć było swąd pewności unoszący się nad głowami zgromadzonych. Żadnej nerwowości w rozmowach, jakieś odgórne, podświadome przekonanie o pozytywnym zakończeniu.
Pierwsze chwile po przerwie nie zwiastowały obiecujących 45 minut dla reprezentantów Polski. Każda kolejna akcja była budowana mozolnie, lecz uwidaczniała przejmowanie kontroli przez naszych zawodników. Dużą zasługę trzeba przypisać trójce Perquis – Wasilewski i Tytoń, nasz grecki bohater. Tercet ten wprowadzał równowagę i stabilność w obronie, co przekładało się na wszystkich piłkarzy. Z dobrej postawy defensywnej zrodziła się kontra, po której Jakub Błaszczykowski wprawił w całkowite szaleństwo nasz kraj. Do końca meczu napięcie towarzyszyło każdemu, czego tłumaczyć nawet nie wypada. Po ostatnim gwizdku kibice rozchodzący się do domów wyglądali na zadowolonych, okrzyki i pieśni słyszalne były w centrum Warszawy jeszcze przez długi czas. Fani rozeszli się z nadzieją, że „sobota będzie dla nas”.
Radosław Kołodziejski