W sytuacji dużej ilości nieprawdziwych komentarzy lewicowych i prorządowych dziennikarzy czy publicystów występujących od dawna w Polsce starałem się nie krytykować ludzi z prawicowych mediów.
Szkoda mi było na to czasu i nie chciałem, aby powstało wrażenie, że jedni są warci drugich, gdy tymczasem to ci lewicowo-establishmentowi (czasem mówi się o nich „liberalni”, ale to niezbyt trafne, bo z wolnością nie mają oni zbyt wiele wspólnego, podobnie zresztą jak rząd którego bronią) są znacznie mniej obiektywni i posuwają się do manipulacji które prawicowcom nawet nie przyszłyby do głowy. Jednak nie mogę nie odpowiedzieć na tekst Joanny Lichockiej, choćby dlatego, że w nieobiektywny sposób krytykuje ona prawicowe ugrupowanie – być może aby pomóc partii, którą darzy sympatią.
W komentarzu „za chwilę PiS będzie liderem” na portalu Wirtualna Polska Joanna Lichocka pisze, że od kilku tygodni zmniejsza się przestrzeń między PO i PiS i niedługo PiS zostanie liderem sondaży – niestety jak sama przyznaje ma to niewiele wspólnego z komentowanym sondażem, w którym poparcie dla PO wzrosło w ciągu ostatnich dwóch tygodni o 3%, a dla PiS o 2%. Różnica między tymi partiami się powiększyła, ale co najgorsze jest to pierwszy i to znaczący wzrost poparcia dla Platformy od grudnia 2011 roku – w tym czasie poparcie dla PO systematycznie malało z 38% do jedynie 27%.
Lichocka wzrost poparcia dla Platformy tłumaczy wzniecaniem przez ekipę Tuska silnej emocji antyPiSowskiej i straszeniem wyborców na różne sposoby – ale czy to nie PiS się do tego przyczynił bardzo ostrym językiem? Tego Lichocka nie porusza, choć wynik sondażu sugeruje, że partia Jarosława Kaczyńskiego ostrymi atakami rzuciła Platformie koło ratunkowe. Oczywiście być może PiS uznał nowe poszlaki w sprawie Smoleńska za na tyle mocne, aby przekonać wyborców do swojej wizji rzeczywistości – jednak są to w dalszym ciągu poszlaki które nie uzasadniają w oczach wyborców centrowych i centroprawicowych tak ostrych sformułowań i bardziej prawdopodobne jest, że chodziło o spolaryzowanie opinii publicznej aby powstrzymać wzrost poparcia dla Solidarnej Polski.
Jednak skutkiem ubocznym jest to, że PO zyskuje bardziej niż PiS i prawica łącznie ma tylko 2% więcej niż Platforma (27% PiS, 5% Solidarna Polska, 30% PO), a mogłaby mieć już 5-6% więcej i co najważniejsze z tendencją do dalszego wzrostu. Czy dla PiS zwalczanie konkurencji na prawicy jest ważniejsze niż pogrążenie Platformy? Oczywiście retoryka PO również bardzo się zaostrzyła, ale bez działań PiS skuteczność tego byłaby znacznie mniejsza.
Znacznie gorsze jest to co Lichocka pisze na temat Solidarnej Polski. Publicystka stwierdza: „Z kolejnych sondaży jasno wynika, że dziś partia Zbigniewa Ziobry spełnia identyczną rolę, jak niegdyś nie ujmowany już w notowaniach PJN” – tymczasem w wielu sondażach Solidarna Polska uzyskuje 5-6% głosów, a Zbigniew Ziobro w sondażu prezydenckim uzyskał 10%. Nawet w sondażach w których formacja ta notuje 3-4% jest to wzrost w stosunku do poprzedniego badania danej firmy. Nie ma to nic wspólnego z notowaniami PJN, które miały tendencję odwrotną – najpierw dość dobre wyniki w okolicach progu wyborczego, a później spadły na 0-2%. Oczywiście nic nie jest pewne – także dalszy wzrost notowań Solidarnej Polski, ale w obecnej sytuacji porównywanie tego ugrupowania do PJN jest całkowicie nieuprawnione i wskazuje na brak profesjonalizmu publicystki.
Co gorsza w dalszej części komentarza Lichocka porównuje Solidarną Polskę i PJN ponownie mijając się z faktami. Pisze ona o PJN: „Była nieustannie lansowana przez prorządowe media tak, by sprawiać wrażenie, że jest istotnym podmiotem politycznym.”, a następnie „politycy Solidarnej Polski prawie nie wychodzą z prorządowych mediów”. Tymczasem prawda jest taka, że główne media nie pokazują spotkań polityków tej formacji z udziałem kilkuset osób oraz większości konferencji prasowych. W wielu programach zwyczajowo występują przedstawiciele każdej partii mającej reprezentację w parlamencie, więc to żaden przywilej. Oczywiście z powodu dużej aktywności obecność polityków Solidarnej Polski w mediach jest znacząca, ale PiS bez wątpienia jest w nich obecny częściej – czy to znaczy, że PiS jest częścią „układu”? Naturalnie nie, ale idąc torem rozumowania Lichockiej należałoby to rozważyć. Dodać trzeba, że oglądalność programów publicystycznych jest znacznie mniejsza niż wieczornych wiadomości – zatem nie pokazanie relacji z konwencji Solidarnej Polski czy dużego spotkania polityków tej partii z wyborcami nie równoważy zaproszenie do nawet kilku programów publicystycznych.
Publicystka w swym wpisie stawia również tezę, którą trudno obronić: „Widać wyraźnie, że gdyby połączyć grupy wyborców PiS i Solidarnej Polski dziś partia Kaczyńskiego byłaby już liderem sondaży”. Tymczasem fakt, że elektoraty różnych ugrupowań się nie sumują to elementarz polityki – oczywiście Prawo i Sprawiedliwość jest ideowo najbliżej Solidarnej Polski, ale to jeszcze nie oznacza głosowania ogółu wyborców tej partii na listę PiS. Teza ta jest tym bardziej uzasadniona gdy zauważymy, że PiS będąc w opozycji stracił w porównaniu z poprzednimi wyborami prawie 900 tysięcy wyborców przy równoczesnym znaczącym spadku frekwencji – zatem wydaje się, że błędy PiS doprowadziły wielu prawicowych wyborców do pozostania w domach. Sam obserwuję liczne łagodnie mówiąc błędy w zarządzaniu PiS na Pomorzu przez posła Andrzeja Jaworskiego, ale różnych błędów i patologii zarówno na poziomie centralnym jak i w części okręgów jest więcej. Podsumowując ten wątek – nie wiadomo ilu wyborców Solidarnej
Polski poparłoby PiS w przypadku połączenia partii, ale na pewno byłoby to znacznie mniej niż obecnie popiera obie formacje. Z tego powodu niewiele wspólnego z rzeczywistością ma opinia Lichockiej, że: „Także ordynacja wyborcza premiująca duże ugrupowania sprawia, że ta sama zsumowana liczba głosów oddana na PiS i na Solidarną Polskę daje mniej mandatów w sejmie, niż gdyby te same glosy zostały oddane na tą samą listę wyborczą.” – obie partie mogą uzyskać więcej głosów oddzielnie, zwłaszcza gdy poparcie dla Solidarnej Polski będzie w dalszym ciągu rosło, co przy spadku notowań dla Platformy jest bardzo prawdopodobne.
W ostatnim akapicie Lichocka zarzuca politykom Solidarnej Polski, że „chętnie uczestniczą w wielogodzinnych eventach z premierem Tuskiem” – tak jakby ostra krytyka rządu musiała się wiązać z bojkotem Donalda Tuska i obrzucaniem go epitetami. Nawet jeśli zasłużył na takie traktowanie to nie jest najlepsza droga do odsunięcia PO od władzy, co pokazują wyniki wyborcze i sondażowe PiS. A na koniec publicystka pisząc o Solidarnej Polsce insynuuje: „Doprawdy, wydaje się, że jest jakiś inny motor aktywności tej partii niż trwałe pokonanie Platformy.” – biorąc pod uwagę, że nic nie wskazuje na samodzielne uzyskanie przez PiS 45-50% głosów potrzebnych do samodzielnego zwycięstwa to raczej utrudnianie rozwoju Solidarnej Polski świadczy o niechęci do pokonania Platformy. Nie zarzucam oczywiście Joannie Lichockiej, że nie chce odsunięcia PO od władzy – to po prostu brak obiektywnej oceny faktów.
Dla www.Zd24.pl, Filip Stankiewicz