Ceny benzyny oraz ropy osiągnęły niebotyczne wysokości. Na stacjach w stolicy za litr diesla możemy zapłacić nawet powyżej 6 złotych, za popularną bezołowiową 95 niewiele poniżej tej sumy. Ale jak wiadomo jeździć trzeba, a samochodom woda nie wystarcza.
Są jednak obywatele bardziej kreatywni niż reszta polskiego społeczeństwa. Nie zaopatrują się oni w normalny – legalny – sposób w paliwo. Co robią?
Pierwszą i – wbrew pozorom – nierzadką metodą jest tankowanie na stacji i odjazd z piskiem opon bez płacenia. Potrzeba do tego pewnej inteligencji, gdyż taki „zakup” z własnymi tablicami rejestracyjnymi to tak, jakby się pojechało ze skradzioną benzyną prosto na komisariat. Wymyślono i na to sposób – kradzież tablic rejestracyjnych, które zakłada się na własne auto przed dokonaniem haniebnego występku. Sprawa prosta, jednak bardzo uciążliwa dla poszkodowanego. Wie o tym każdy, kto swoje „blachy” stracił.
Inną, zdaje się, że bardziej problematyczną metodą „oszczędzania na paliwie” jest jego kradzież bezpośrednio z baku właściciela innego pojazdu. W nocy, gdy samochody stoją niestrzeżone, pojawia się złodziej z wiertarką i nie tylko pozbawia nas paliwa ze zbiornika, ale i możliwości ponownego zatankowania go – robiąc w nim otwór. I tu oprócz ceny skradzionego paliwa – w przypadku osobówki 20 – 40 litrów (koszt 120-250zł) doliczyć musimy zakup nowego zbiornika paliwa (kilkaset złotych, w zależności od modelu auta) i koszt wymiany u mechanika (kilkadziesiąt złotych).
Gorzej jest w przypadku posiadaczy ciężarówek, ci tracą jednorazowo nawet kilka tysięcy złotych.
Co możemy na to poradzić, my uczciwi obywatele, którzy płacą akcyzę w każdym gramie paliwa? Jeśli nie chcemy dać zarobić złodziejom, musimy płacić właścicielom strzeżonych parkingów. Wniosek jest taki, że i tak i tak będziemy stratni. Może by tak przesiąść się na rowery? Polecam.
M.Rainka