Dziennik emigranta: czy powinniśmy pomagać w wyciągnięciu z opałów euro?

0
2603
views

11.12.2011 Torquay

Dziennik emigranta: pomagać strefie euro czy nie pomagać – oto jest pytanie…

Nikt rozsądny nie ma wątpliwości jak odpowiedzieć na to pytanie. Musimy pomóc strefie euro. Nie mamy wyboru. Jeszcze nie zbankrutowaliśmy i na razie nie jest jeszcze tak źle, żeby nas było nie stać. Krzysztof Bielecki – doradca premiera Tuska twierdzi, że te kilkaset milionów złotych jakie jest wymagane natychmiast(czy w najbliższej przyszłości) w formie gotówki moglibyśmy znaleźć w przyszłorocznym budżecie. Resztę mamy dać z puli, którą ma NBP i której i tak nie można przeznaczyć na bieżące wydatki budżetowe. Czyli jak damy te pieniądze to nie braknie na nic innego w budżecie.

Ktoś może mówić, że to oni stworzyli problemy, to oni powinni się zabrać za porządki. Problem jest w tym, że im po prostu może nie starczyć pieniędzy. A nasze gospodarcze jestestwo jest zagrożone. Zgadzam się ze słowami Sikorskiego, który w Berlinie powiedział, że największym zagrożeniem dla Polski nie są niemieckie czołgi ani rosyjskie rakiety tuż za granicą. Że największym zagrożeniem jest upadek euro. Nasza wymiana handlowa ze strefą to trzy czwarte całości. Czyli jeśli się coś stałoby z euro mamy delikatnie mówiąc przechlapane, nasza gospodarka idzie ostro w dół. Ostrożne szacunki mówią, że cała gospodarka strefy euro straciłaby w pierwszym tylko roku 9% PKB. To niewyobrażalna strata. To są gigantyczne pieniądze i miliony osób na bezrobociu. Nie można na to pozwolić. I gdy się przyjrzeć jak bardzo jesteśmy powiązani z gospodarką Unii nie trudno sobie wyobrazić co to by dla nas znaczyło.
Załamałby się nasz eksport – który daje około 40% polskiego produktu krajowego brutto. Musielibyśmy więcej płacić za import towarów. Choćby z tego powodu, że trzeba by było przeliczać je na narodowe waluty. Nie mówiąc o tym, że narodowe waluty miałyby inną wartość. Nie wiadomo jak mocno wzrosło by bezrobocie w Polsce, bo skoro eksport by siadł, do ci co są zatrudnieni w firmach produkujących na eksport musieliby (w części) przejść na bezrobocie.

Trudno obliczyć ile by to nas kosztowałoby – ale jedno jest pewne – byłoby to bardzo dużo. Inna sprawa, że inaczej trzeba by było zacząć przeliczać nasz narodowy dług względem zagranicznych podmiotów. I tu się zaczyna problem. Bo jeśli by się okazało, że trzeba płacić za obsługę więcej niż dotychczas to by się mogło okazać, że przekroczymy konstytucyjny limit zadłużenia. Przypomnę mamy trzy takie limity. Najbliższy jest 55% PKB. Jeśli go przekroczymy nie będziemy mogli więcej wydawać niż zarabiamy. Na kolejny rok zaplanowano jeszcze raz niezrównoważony budżet. Co to oznacza? Więcej wydajemy niż jesteśmy w stanie zarobić. I to dużo więcej. Bagatela 30 miliardów złotych. Bez tego nie byłoby inwestycji i niektórych podwyżek. Ale to jest dopiero początek – jeśli kurs naszej waluty by się radykalnie zmienił, a my nie zacisnęlibyśmy pasa, jak chce tego Tusk to mogłoby się okazać, że przekroczyliśmy 60% próg bezpieczeństwa. I wtedy dopiero musiałyby być cięcia o jakich jeszcze nam się nie śniło. Cięcia byłyby podobne do tego czego doświadczają Grecy. Cięcia i podwyżki podatków przez kilka następnych lat, do momentu w którym znowu nasze zadłużenie by się zmniejszyło. Koniec z podwyżkami, inwestycjami, becikowym itp itd. Na oszczędzaniu by się nie skończyło – trzeba by wprowadzić nowe podatki. Zwiększone kontrole i chętniej przyznawane kary. Czy naprawdę tego chcemy? Czy naprawdę tego chce Kaczyński i jego partia krytykując rząd?

Ja rozumiem, że Jarosław Kaczyński musi mówić takie rzeczy, przecież jest w opozycji do rządu. Ale chciałbym się dowiedzieć co on ma do zaoferowania. Jakąż to genialną i banalnie prostą receptę na kryzys ma nam do zakomunikowania? Chciałbym, żeby nas miłościwie oświecił swoją wiedzą. Powiem jaką on ma receptę – absolutnie żadną. Bo już dawno skończyły się łatwe decyzje do podjęcia. Teraz zostały nam tylko trudne. Albo bardzo trudne. Tak jak większości polskich problemów gospodarczych nie da się rozwiązać jednym zarządzeniem czy uchwałą, tak ratowanie euro to sprawa skomplikowana. Gdyby było inaczej, już dawno rozwiązano by wszelkie problemy. Więc chciałbym, żeby pan Kaczyński mnie zaskoczył. Proszę – ma swoje pięć minut. I jeśli okaże, czego nie neguje, że on ma coś dobrego i pożytecznego do powiedzenia to ja to poprę. Problem w tym, że pan Kaczyński i jego partia nie ma żadnych rozwiązań. I zamiast siedzieć cicho i stosować konstruktywną krytykę – ci panowie lecą pod publiczkę. Czyli mówią wyborcom to co ci by chcieli usłyszeć, a nie prawdę. Tak też można, tylko czy to jest sposób naprawdę pożądany? Pożyteczny? Czy Kaczyński nie jest w stanie inaczej wygrać wyborów niż uciekać się do trików i półprawd?

Oświadczam uroczyście – gdyby Kaczyński wraz ze swoim PiSem wreszcie zaczął się tym, co ja nazywam uczciwą polityką bez populizmu, kłamstw, chamówy w postaci niczym nie popartych insynuacji, niepotrzebnych emocji to ja bym zagłosował na tą partię. Może wtedy też zaczęłoby się rozwiązywanie problemów które nas nękają, a nie wytykanie palcami co inni robią źle. Wydaje mi się, że lepiej próbować i nawet polec, niż siedzieć bezczynnie jak zawalają się nasze szanse na przyszłość. Tą bliższą i dalszą.

Artur Pomper