Urlop, urlop – i po urlopie
Drodzy Czytelnicy przepraszam za przerwę w pisaniu, ale byłem na zasłużonym urlopie w kraju. Zasłużonym, bo ostatnim razem miałem chwilę wolnego w marcu. Dlatego też przez dwa tygodnie, z jednym wyjątkiem nie ukazał się żaden tekst.
A ileż to rzeczy się w międzyczasie wydarzyło? Zamknięcie ust księdzu Bonieckiemu. Wyrzucenie ziobrystów (swoją drogą, ale brzydkie nowe słowo). Ataki niemieckich neofaszystów w dniu polskiego święta niepodległości. Nowy rząd Tuska. „Poniżej pasa” posła Biedronia. Autodymisja premiera Włoch Berlusconiego, oraz dymisja premira Grecji. Do wyboru do koloru. Tematów bez liku. Spokojnie, wszystkim się zajmiemy na łamach www.zielonydziennik.pl. Tylko proszę dać mi chwilę. To od czego zaczniemy? Może o rządzie Tuska? Temat dobry na początek, nie uważacie?
A więc rząd Tuska, a raczej jego brak. No bo niby premier Tusk i jego Platforma wygrała drugi raz z rzędu wybory, a jego koalicja z PSL ma wystarczającą ilość głosów, żeby samodzielnie rządzić już drugą kadencję. Ale jednocześnie tego rządu nie ma fizycznie. Dzięki porozumieniu prezydentem odroczono termin powstania nowego gabinetu. Więc teraz Tusk jest jednocześnie premierem i desygnowanym na premiera. Tak. Świetnie, wszystko super. Tylko że ciemne chmury zbierają się nie tylko nad Grecją, Włochami i strefą euro. Polska też jest zagrożona. Wszak wciąż jesteśmy uważani za pochodną wielkich europejskich potęg. I za każdym razem kiedy Europa jest zagrożona, my także obrywamy po łbie. A euro jest zagrożone – to wiedzą wszyscy. Grecja, Hiszpania i Włochy są w poważnych kłopotach. Premier Grecji i Włoch już stracili pracę. Na razie Tusk jeszcze nie ma takich problemów. To przez zgniłą polską opozycję, a w zasadzie jej brak. Tusk jednocześnie jest i nie jest premierem. Nieźle nie?
W każdym razie będąc jednocześnie premierem i kandydatem na premiera on nie powinien podejmować żadnych ważnych decyzji. Nie żeby było widać, żeby coś robił. Co to to nie. Ale problem jest taki, że dzisiejsze czasy wymagają szybkich decyzji. A tu nie ma rządu, bo rząd się podał do dymisji… czyż nie? Kto więc trzyma rękę na pulsie? Zdymisjonowany Tusk, czy Tusk przyszły premier? To może jest kwestia techniczna i może panikuje, ale od wyborów minął miesiąc z okładem. A tu nowego gabinetu jak nie było widać, tak nie widać nadal. W międzyczasie zmieniły się dwa rządy europejskie, próbowano zdjąć krzyż w sejmie, a były marszałek sejmu popadł w taką niełaskę, że nie wiadomo, czy nie zostanie wydalony z partii. Albo sam odejdzie. A nowego gabinetu nie ma jak nie było. I jeszcze miesiąc może nie być. W teorii może nie być dłużej. Załóżmy przez chwilę że grupa Schetyny (bo przecież przez ubiegłe 4 lata stwarzał sobie taką grupę) nie poprze nowego gabinetu Tuska.
To oczywiście mało prawdopodobne, ale gdy ma się całe 4 głosy przewagi w sejmie – to każdy głos się liczy. Ale możliwość taka istnieje. Co wtedy? W teorii to sejm miałby wyłonić premiera, który na utworzenie gabinetu miałby kolejny miesiąc. Sejm oczywiście wybrałby Tuska, gdyż nikt inny nie ma możliwości koalicyjnej zdolnej utworzyć i poprzeć rząd. Ale to mógłby być już zupełnie inny rząd. Na przykład z ludźmi Palikota. Czy tak się stanie? Zobaczymy gdy pod głosowanie pójdzie wotum zaufania dla rządu Tuska. Nie bardzo chce się wierzyć w taki scenariusz, ale ludzie rozgoryczeni (patrz Schetyna) robili już nie takie rzeczy w polityce polskiej i nie tylko.
A my temu możemy się tylko przyglądać. Bo Tusk przesuwając termin rozpoczęcia pierwszej sesji nowo wybranego sejmu przesunął wszystko w czasie. Podejrzewam, że gdyby kalendarz był inny Ziobro nie zdążyłby zostać wyrzucony z PiS. Nie byłoby na to czasu. Fizycznie. A Palikot i jego 40 rozbójników nie zdążyłoby zrobić wielkiego halo o krzyż w sejmowej sali. Czyli to wina Tuska? Po jakiejś części tak. Dziękujemy premierowi.
Artur Pomper