Mimo że 11. listopada jeśli od kogoś miałbym dostać w twarz to od „polskiego patriotycznego kibica”, nie ma chyba drugiego środowiska, którego byłoby mi równie żal. Żal, bo można zagadnienia użyć w każdej okazji do wszystkiego. Użyć do wszystkiego z byle okazji, a potem się odciąć. Jak Hofman, który broniąc „kiboli” na antenie radia TOK FM, po wyborach stwierdził, że sojusz z nimi był błędem. Jak organizatorzy „Marszu Niepodległości”, którzy najpierw mobilizowali kręgi kibicowskie do licznego przybycia na marsz (banery imprezy napędzanej przez „Młodzież Wszechpolską” i „ONR” raczej nie były, jakimś egzotycznym widokiem na stadionach), żeby potem stwierdzić, że nie bierze się za nich odpowiedzialności. Szczytowym osiągnięciem było nazwanie zadymiarza, który uderzył w twarz fotografa, lewackim prowokatorem, żeby potem się okazało, że to „ich człowiek” (http://s1.pokazywarka.pl/i/783050/421159/bosak.jpg).
Krzysztof Bosak najpierw zaprasza wszystkich, potem płacze, a na końcu się odcina od „tych, co się bili z policją”– bardzo to poważne. Na miejscu kibiców w momencie, kiedy cała prawa strona (poza niezastąpioną „gazetą polską” i dziadziem Korwinem) robi sobie z nich żarty, zrobiłbym radykalny zwrot w lewo. Zamienił krzyże celtyckie na czarne, albo czerwone flagi, a „zakaz pedałowania” na „Polska nowa kolorowa”. Biorąc pod uwagę, że to raczej się nie zmieni zatrudniłbym chociaż lepsze grupy wywiadowcze. Tajny szpieg „Nowego Ekranu” nie umie się chować, ktoś mu ciągle zabiera kamerę, jego tezy są mocno naciągane, a w efekcie dyskusji, którą ów wysłannik spowodował lewacki prowokator okazał się uczestnikiem marszu. Profesor Żaryn twierdzi, że media sieją „stalinowską propagandę”. Proste – Stalin też był lewakiem. I też machał rączką, jak Żakowski (nie rozpoznający szpiega). Dziwne, że nie hailował, jak wszechpolacy i ONR-owcy. Hailowanie w końcu, jest normalniejsze.
Tak, tak, medialne przekłamania. Wiadomo, wszyscy są nieprzychylni i mówią nieprawdę. No i tak jest, bo z 11. listopada w telewizji można było sobie pooglądać dobre zadymy. Przecież nie od dziś wiadomo, że ludzie kochają przemoc, a fakt, że ktoś się bił, przyjechali Niemcy i czyja to wina, jest ważniejszy, niż to kto i jak świętował ten dzień. „Na Marszu Niepodległości też byli normalni ludzie!” – bronią się panowie wspierający ten event. Cóż, na blokadzie też byli tacy – i w tym i w latach zeszłych. Tak, licząc nawet babcie i rodziny z wózkami. Jednak obecność normalnych ludzi nie zmienia skali zniszczeń i nie zdejmuje z organizatorów odpowiedzialności za osoby, które jakby nie patrzeć idą pod ich banderą. Ludziom z „Kolorowej Niepodległej”, jakoś to się udało. Pod warunkiem, że nie bierzemy za przemoc zwykłej samoobrony, która miała miejsce na obrzeżach barykady.
Najsmutniejsze w tym wszystkim, jest to, że mimo że w tym roku „Marsz Niepodległości” został zablokowany skutecznie i mimo wszystkich zniszczeń o których trąbili w wiadomościach w przyszłym roku pewnie znowu okaże się, że marsze organizowane przez anty-demokratyczny (a powołujących się na demokratyczne prawa) ONR są w porządku, a burdy „nigdy więcej się nie powtórzą”. Tym razem radziłbym się kibicom, czy kibolom (sam właściwie tracę rozeznanie w tym jakiej terminologii używać w momencie, kiedy ktoś do mnie mówił o pseudo-kibolach) zastanowić, czy warto iść na marsz ze zwykłymi kapusiami. Domyślam się, że też lubicie rap – wiecie o co chodzi? Z leszczami, którzy donoszą na swoich chyba nie warto się zadawać?
Jeszcze słówko o wolności słowa i bezstronności mediów o którą dwukolorowy obóz zdaje się walczyć z wielokolorowym. Tak się składa, że paru kibiców (w roli uczestników, a nie najeźdźców) nawiedziło też „kolorową niepodległą”. Mój znajomy (również kibic, również blokujący) piszący do legia.net, chciał uchwycić temat z innej, niż brunatna perspektywy. Redakcja nie była zainteresowana jego tekstem, bo „to nie pasuje do koncepcji serwisu”. To co? Kto jest w końcu większym „komuchem”?
Mateusz Romanoski