01.10.2011 Torquay
Dziennik emigranta: Turcja – nowy imperializm?
Oto pojawia się nowy gracz u brzegów Europy. Coraz bogatszy. Coraz potężniejszy. Który nie daje sobą manipulować. W którym inni widzą potencjalnego lidera regionu. Który zaczyna prowadzić politykę własnych interesów, które mogą być sprzeczne z interesami reszty świata. Już nie lokalne, ale prawie regionalne mocarstwo, którego Europa się obawia oraz jednocześnie potrzebuje. Turcja. Nowy gracz na rynku światowych mocarstw.
Sto lat niedługo minie odkąd upadło Imperium Osmańskie. To pierwsza wojna światowa zniszczyła to wielkie państwo, chociaż nie przegrali oni wielkich bitew ani samej wojny. Niestety stali po złej stronie walki – i gdy Niemcy przegrali oni też znaleźli się po stronie przegranych. Imperium przestało istnieć, a z wielkiego kraju została kolebka państwa. Wtedy przyszedł pan Mustafa Kemal zwany Ataturkiem – Ojciec nowoczesnej Turcji i jego Młodoturcy. Dzięki niemu udało się na nowo odbudować kraj. Ataturk zmodernizował stare zmurszałe państwo. Dał szanse rozwoju między innymi dzięki oddzieleniu państwa od wiary. Dziś Turcja jest jedynym krajem z większością muzułmańską o którym można powiedzieć, że jest demokracją. Jednym z krajów, w którym nie obowiązuje szariat. Może ta demokracja nie jest ona jeszcze idealna – w Turcji to armia zawsze brała sprawy we własne ręce, gdy którakolwiek z partii chciała przywrócić religię do państwa. Ale i tak ta demokracja jest bardziej rozwinięta niż w jakimkolwiek innym państwie muzułmańskim. Bo to Ataturk rozdzielił państwo od islamu. I chwała mu za to!
Dziś Turcja wydaje się przebudzona. Odkrywa nowe możliwości. A tych jest wiele. Premier Erdogan, rządzący od ośmiu lat wydaje się najbliższy regionalnemu przywódcy pokroju Nasera – jak nikt inny w okolicy. Od niedawna (od siłowego przejęcia Flotylli Wolności przez komandosów izraelskich rok temu) jego poprawne relacje z Izraelem znacznie się ochłodziły. W zasadzie są zamrożone. A ta retoryka podoba się braciom arabskim, zwłaszcza w czasie rewolucji arabskiej. Premier Turcji witany jest w Egipcie, Tunezji czy Libii jako gwiazda polityki wielkiego formatu. Ale trzeba mu przyznać, że ma sukcesy w polityce na własnym podwórku. Nie licząc kolejnych wygranych wyborów parlamentarnych, Turcja ma się pod jego rządami świetnie. 11% wzrostu PKB w ubiegłym roku dystansuje całą Europę, z Polską włącznie, Amerykę, Japonię a nawet Chiny. Inwestycje zagraniczne Turcji w Egipcie i nie tylko, wspomagają wzrost znaczenia Turcji w regionie, który już jest duży. To i osłabienie Ameryki spowodowało, że Turcja śmielej może sobie poczynać z Izraelem. Niegdysiejsza przyjaźń nadzorowana z Waszyngtonu teraz pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Turcja chce być regionalnym przywódcą. Ma na to środki, ma możliwości. A teraz wydaje się także, że odnalazła swój cel. A cel ten jest wzniosły. Regionalna potęga gospodarcza, polityczna i militarna. I to się dzieje na naszych oczach.
Turcja patrzy też w stronę Europy. Widzi tam swoje miejsce. Unia podpisała wprawdzie traktat stowarzyszeniowy i rozpoczęła protokół zbliżenia, ale głosami Francji i Niemiec, które obawiają się żywiołu muzułmańskiego (i napływu muzułmanów do Europy) wstrzymano pracę nad kolejnymi rozdziałami traktatu członkowskiego. Turków to drażni, a my nie powinniśmy drażnić uśpioną potęgę tego kraju. Unia potrzebuje Turcji, tak samo jak Turcja potrzebuje Europy. I choć my, Polacy widzielibyśmy Turcję jako część Europy – to Niemcy, Francja a ostatnio także Holandia boją niekontrolowanego napływu muzułmanów. Bo w przeciwieństwie do Polski – mają znaczną mniejszość muzułmańską, która za nic nie chce się asymilować. To brytyjski premier Cameron mówił, że Wielka Brytania poległa na polityce wielokulturowości. Ale takie same głosy płyną z Berlina i Paryża. Holandia – niegdyś najbardziej liberalny kraj Europy – coraz bardziej staje się konserwatywna. Nie podobają się tam Polacy i właśnie muzułmanie. Ksenofobia się powiększa. Ale problemy mają także Dania i Szwecja – gospodarze wielu tysięcy muzułmanów, którzy wcale nie chcą wracać do siebie. Rozszerzenie na Turcję wcale nie będzie łatwe. O ile do niego w ogóle dojdzie. Bo wzrastająca rola Turcji może być po prostu nie w naszym interesie. Z drugiej strony, żeby utrzymać standard życia, do którego Europejczycy się przyzwyczaili potrzebujemy milionów pracowników, których w dzisiejszej Europie po prostu nie ma. A Turcja ma dodatni przyrost naturalny – nie tak jak większość krajów Europy z Polską włącznie. Gdy Turcja stanie się częścią Europy będzie najludniejszym krajem kontynentu – bo Niemcy dzisiejszy lider – po prosty powoli wymrą. Turcy będą też najmłodsi. To rodzi nowe problemy, ale także nowe możliwości. Europa powinna mieć to państwo w swoich strukturach. Dla jego potencjału demograficznego i politycznej pozycji na rozkroku pomiędzy chrześcijańską Europą i islamskimi krajami Bliskiego Wschodu
Artur Pomper