04.09.2011 Torquay
Dziennik emigranta: informatyzacja administracji rządowej na papierze
Miało być tak pięknie. Tak wspaniale. W wizjach pomysłodawców widać było e-okienka, przez które zwykły szary obywatel załatwiałby własne sprawy przez internet zamiast zaiwaniać do wszelkiego rodzaju urzędów oraz ich urzędników. Każdy z Polaków miał mieć podpis elektroniczny. Można by nawet przez internet głosować. Świat byłby taki piękny. I taki przyjazny środowisku naturalnemu – można by wyeliminować papier w urzędach.
Na te śmiałe wizje wydano astronomiczne pieniądze. Obłowiły się polskie głównie firmy, bo jeszcze nie byliśmy tak związani dyrektywami unijnymi jak wydawać pieniądze. Firmy Krauzego i innych krezusów objadły się rządowymi kontraktami jak nigdy przedtem i potem. I co? I psińco! Wyszło jak wszystko inne w Polsce, a nawet gorzej.
To co można w Polsce załatwić przez internet jest gorzej niż mizerne. W wielkiej Brytanii można zrobić prawie wszystko. Założyć firmę. Zarejestrować się w urzędzie pracy. Złożyć wniosek o przyznanie zasiłków. Uzyskać poradę prawną na prawie każdy dowolny temat na świetnej stronie rządowej. Można poradzić się lekarza. Podobne usługi można uzyskać przez telefon. Istnieje możliwość pocztowego oddania głosów w wyborach, nie mówiąc o innych językach.
Nie będę się wypowiadał na temat możliwości polskich e-urzędów. Żenada. Po prostu żenada. Za przykład niech posłuży taka anegdotka. Jak większość młodych ludzi mających dostęp do internetu na codziennych zasadach jestem zapisany na kilku portalach szukających dla mnie wymarzonej pracy. Długo trwało, żeby okoliczne Powiatowe Urzędy Pracy (pochodzę z Chrzanowa, PUPy znajdują się w Krakowie, Chrzanowie, Jaworznie, Oświęcimiu, Olkuszu) zaczęły zamieszczać ogłoszenia o pracę w internecie. A i tak aktualizacja ofert pracy na tych stronach jest zdecydowanie za mizerna.
Wszystko to pomimo wydania naprawdę gigantycznych pieniędzy. Ale to nie jest jeszcze najgorsze. Rząd na następne lata planuje kolejne nakłady na tą dziedzinę. Kolejne nie miliony, ale miliardy mają być wydane na ten, jakże szlachetny cel. Część z pieniędzy ma pochodzić z Unii Europejskiej, ale przecież nawet tam nie ma aż takich głupców, żeby nam te pieniądze dali. Jak zobaczą jak przepiliśmy te miliardy wrzucone w administrację zakręcą kurek.
Eksperci są przekonani, że nie wystarczy tylko połączyć ze sobą systemy informatyczne różnych urzędów i agencji. To za mało. Ilość i zaawansowanie usług dostępnych przez internet w Polsce (o ile to działa)jest już przedpotopowa i nie ma najmniejszych możliwości zmian w jakimś rozsądnym tempie. A jest o co się bić. Ostatni spis ludności, robiony w całej Unii Europejskiej kosztował fortunę. Gdy wynajęty pracownik do tego zadania przyszedł do Kowalskiego kosztowało to 6 euro. Gdy Kowalski zarejestrował się przez internet całkowity koszt zamykał się 20 eurocentach. Niezła różnica!
Co mamy robić? Minister Sikorski powiedział na konwencji Platformy, że e-administracja będzie jednym z priorytetów następnej kadencji (o ile banda Tuska i Sikorskiego wygra). Powodzenia Platformę. Przyznam, że to jest dobry pomysł. Tylko boję się jego wykonania. Bo najpierw trzeba by było się dowiedzieć czym dysponujemy w tym wymiarze. Czyli poznać trzeba hardware. Czyli sprzęt. Ile mamy komputerów i innych potrzebnych do tego sprzętów. Konia z rzędem, kto mi da taką informację. Jak już to będziemy mieli – będziemy wiedzieli co trzeba wymienić, co trzeba dokupić, co trzeba stworzyć od podstaw, a co jeszcze przez parę lat będzie się nadawało do użytku. Czy ktoś z Polaków to wie? Śmiem wątpić. Ale załóżmy, że w końcu ktoś się dowie. Potem trzeba się dowiedzieć o dostępne programy, oraz o to, jakie informacje mamy dostępne w formie elektronicznej. Co trzeba wprowadzić. Potem trzeba się zabrać za prawną stronę – to znaczy co można udostępnić, a co trzeba. I jak chronić wrażliwe informacje. Na koniec – co chcemy osiągnąć. Jaki jest nasz cel. Jak zrobić sprawnie działający system nie tylko przyjazny dla użytkownika (obywatela) ale przede wszystkim użyteczny. I żeby dało się go usprawniać, unowocześniać w trakcie I jeszcze jak to zrobić, żeby do obsługi systemu nie trzeba było zatrudnić kogokolwiek innego w administracji, a wręcz żeby zmniejszyć ilość urzędników. Bo jeśli plan nie powie, że dzięki temu będziemy w stanie oszczędzić pieniądze w dłuższym terminie – tak żeby koszt wprowadzenia zmian został zniwelowany oszczędnościami – bo bez tego, po co w ogóle się tym bawić.
E-administracja, czyli dokładnie co? Czego my od takiego e-urzędu chcemy? I ile to ma kosztować? Jak znam polskich dysydentów to na żadne z tych pytań nikt jeszcze nie odpowiedział. Bo i po co? Bo nikt, nigdy niczego od A do Z nie zaprojektował. Czy to będzie kolejny sposób, żeby zmarnować pieniądze na coś co nie będzie dobrze działać, a zamiast oszczędności będzie przynosić kolejne koszty – chciałbym się pomylić.
Artur Pomper