Recenzja książki „Fidelada”, autorstwa Krzysztofa Mroziewicza. Większość z nas kojarzy piosenkę Jose Fernandeza – „Guantanamerę”. Tytuł można przetłumaczyć jako „dziewczynę z Guantanamo” (z którą Joseito miał romans).
Teraz na Guantanamo jest amerykańska baza wojskowa, gdzie przetrzymuje się domniemanych terrorystów. Smutna zmiana – na tamtejszej plaży zamiast uśmiechniętych Kubanek widać uzbrojonych po zęby amerykańskich marines.
Zresztą cała Kuba jest smutna i przygaszona. Przynajmniej tak można wywnioskować z książki. Autor był na wyspie wielokrotnie. Kilkadziesiąt lat temu jako student i pracownik brygady międzynarodowej – z tego okresu pochodzi pierwsza część książki. Można odnaleźć zachwyt nad pięknem krajobrazu, nad kobietami, słynnym mojitos i samą rewolucją, która wówczas, jak się dowiadujemy, funkcjonowała całkiem dobrze. Zresztą nie ma się co autorowi dziwić, świat był wówczas inny, prostszy, a poza wszystkim młody człowiek jest podatny na idealistyczne wizje.
Druga część jest wynikiem kolejnych podróży, refleksji i obserwowania powolnego rozkładu Kuby. Znajdziemy tutaj dość krótkie, lecz arcyciekawe biografie Ernesto Che Guevary, Fidela Castro, jego brata Raula, jak również ludzi którzy uciekali przed nimi podczas rewolucji – dawnego dyktatora Fulgencio Batisty, czy króla hazardu Meyera Lansky’ego. Mroziewicz próbuje również przewidzieć co stanie się, gdy Fidel z Raulem odejdą na tamten świat, a florydzcy uciekinierzy zechcą wrócić do ojczyzny. Nie zdradzając szczegółów, jest to wizja bardzo interesująca, a przy okazji dość przerażająca. Na dodatek podparta mocnymi argumentami.
Autor stara się również przybliżyć los zwykłego, szarego Kubańczyka, mimo że wielkiej polityki jest tu znacznie więcej. Można się jednak dowiedzieć kilku ciekawych rzeczy o codziennym życiu na wyspie. O problemach z żywnością, z wodą, ze wszystkim. Na Kubie żyje się źle, domniemywa to każdy, Mroziewicz to udowadnia.
A co o tym wszystkim myślą sami Kubańczycy? Zacytuję fragment książki, dialog z barmanem:
– Poproszę Cuba Libre.
– Nie ma
– Como? (jak to?), nie ma rumu?
– Jest
– A refresco negro? (kubańska nazwa coca-coli)
– Jest.
– To dlaczego nie ma Cuba Libre?
– Bo to się już nie nazywa Cuba Libre.
– A jak?
– Kłamstwo.
Dla kogo jest ta książka? Dla tego kto interesuje się światem, Karaibami, rewolucjami. I dla każdego kto lubi coś przeczytać, przy okazji poszerzając swoją wiedzę. Trzeba też wspomnieć, że „Fidelada” jest przepięknie wydana – mnóstwo fotografii, doskonały papier. A przy okazji, idzie jesień, a płynąc przez kolejne rozdziały naprawdę można poczuć klimat smutnej, lecz wciąż gorącej i roztańczonej Kuby.
Bartek Serafinowicz
cyt. fragment książki Krzysztofa Mroziewicza „Fidelada”, Zysk i S-ka 2011