Po czterech latach rządów PO okazało się, że jest kolejny problem, problem, który raczej nie był w budowie przez ostatnie cztery lata.
Chyba, że za taką budowę należy uznać częściową prywatyzację studiów wyższych, które oczywiście, jak każda prywatyzacja, nie była kluczem do zabrania czegoś wartościowego, tylko celem do obudzenia w człowieku wolności – wolności do tego, żeby zadłużyć się, by móc studiować/opłacić wynajęte mieszkanie i wejść w dorosłe życie, które bez dochodowo opłacalnych kierunków nie zaoferuje nam nic innego, niż ogłupiająca praca z której przy dobrych lotach młody wynajmie mieszkanie i się naje, przy średnich będzie mieszkał z rodzicami i rozżalony będzie upijał się raz w tygodniu, przy kiepskich – mieszkał z rodzicami nie mając się nawet za co upić. Problem jest głębszy, niż się wydaje – otóż właściwie po roku „plujmy na PRL o każdej porze dnia i nocy” 89' dopiero w roku „jak żyć panie premierze?” 2011 okazuje się, że młodzi w ogóle istnieją. Nie dość, że istnieją to jeszcze mają kłopot, czy raczej są kłopotem.
Zanim każdy przewertuje i samemu oceni raport „Młodzi 2011” warto przyjrzeć się paru wypowiedziom autorki raportu – prof. Krystyny Szafraniec. Otóż z tego raportu dowiadujemy się, że może i nie jest najlepiej, ale wiele rzeczy ma się nadzwyczaj pozytywnie :
"Dzisiejsza młodzież to nie jest pokolenie, które chce zasadniczo zmieniać świat, któremu ten świat się nie podoba. To są raczej ludzie, którzy wyraźnie chcą się zaadaptować do tego świata i realizować w nim swoje własne plany życiowe, aspiracje i dążenia"
– jest to bardzo pokrzepiające, bo łatwiej zaadaptować się do świata, niż coś zmienić. Cieszę się, że młodzi ludzie A.D. 2011 czują się dobrze w czasach w których żyją i chcą się do nich dostosować, bo mała zmiana czegokolwiek, co nie leży w interesie – nas, młodych – jest karygodnym marnowaniem życiowego kapitału.
„Jej zdaniem, "urzeczenie" młodych konsumpcjonizmem wiąże się m.in. z kategorią wolności. "Mieć, by być" – tak młodzi rozumieją konsumpcjonizm. "Konsumpcjonizm potocznie odbierany jako hedonistyczny materializm jest w rzeczywistości czymś więcej – jest ofertą kulturową powstałą z mariażu społeczeństwa dobrobytu i niczym nieskrępowanej wolności" – podkreśliła. "W tej ofercie jest możliwość wybierania swojego "ja" – eksperymentowania z nim właściwie w nieskończoność – to jest bardzo ważna oznaka poczucia wolności"”
– Owszem, konsumpcjonizm od dawna jest czymś więcej niż tylko hedonistycznym materializmem, co automatycznie nie czyni go jako podstawy swoich aspiracji życiowych czymkolwiek dobrym. Można się również zgodzić, że jest „ofertą kulturową”, o czym pisał w swojej książce „Consumed: How Markets Corrupt Children, Infantilize Adults, and Swallow Citizens Whole” (u nas – „Skonsumowani”) Benjamin Barber opisując zjawisko „kultury marki” – „Opatrzone markami style życia to nie tylko powierzchowna fasada głębszych tożsamości – stały się do pewnego stopnia tożsamościami zastępczymi, formami nabytego charakteru (…) wyrywają bowiem jednostki z tradycyjnych wspólnot czyniąc je podatnymi na komercyjny zew marki”. Tylko gdzie tu ten mariaż społeczeństwa dobrobytu z niczym nieskrępowaną wolnością? Trzeba pamiętać, że jeśli akceptujemy w poważnych wypowiedziach utożsamianie wybierania „ja” z wybieraniem towarów na własne życzenie kreślimy zakres społecznego wykluczenia jeszcze szerzej. Trzeba pamiętać, że obecnie wiele definicji biedy wykracza poza wąski zakres „tych, którym ledwo starcza” i „tym, którym nie starcza” – ludzie ubodzy często w strachu przed narażeniem się na ostracyzm w środowisku rówieśniczym (np. przez ubiór) potrafią odmówić sobie rzeczy obiektywnie ważniejszych. Przytaczany w „Biedzie” przez Ruth Lister Zygmunt Bauman pisze „ubodzy w społeczeństwie konsumpcyjnym są określani przez społeczeństwo – i sami określają siebie – przede wszystkim jako konsumenci wadliwi, ułomni, niepełni, innymi słowy : nieodpowiedni”. Nieskrępowana wolność towaru do tworzenia człowieka wiąże się raczej z nieskrępowanym pobudzaniem konsumerskich popędów i tworzeniu następnej armi wykluczonych, niż z nieskrępowanym umożliwaniu wolności, najpierw sobie, następnie innym. „Jeśli warunkiem szczęścia jest zmniejszenie dystansu między naszymi pragnieniami a możliwością ich realizacji, mądrzej jest ograniczyć pragnienia, zamiast zwiększać zakres możliwości” – mądrze zauważył w przytoczonej wyżej książce Benjamin Barber.
„Zwróciła uwagę na "pewną nieumiejętność" młodych nieradzenia sobie ze związkami. Podkreśliła, że nie spaja ich tradycja – w wyniku czego rozpadają się one dużo wcześniej. "Młodzi nie chodzą ze sobą, a wyhaczają. Chodzenie w dawnych czasach oznaczało początek związku. Dzisiaj się nie poznaje kogoś, ale wyhacza kogoś, by zaraz przerwać znajomość. Dzisiaj ludzie marzą o idealnym partnerze, ale lękają się przed trwałym związkiem"”
– i dlaczego miałoby być inaczej? Z tak gigantycznym procentem umów śmieciowych, czemu w życiu osobistym ktokolwiek miałby się decydować na etat? Konformizm i wynikające z niego tchórzostwo, czy raczej niemożność utrzymania się gdzieś na dłużej, nie mówiąc już o pracy odpowiadającej kondycji intelektualnej i zbieżnej z zainteresowaniem młodych odbija się również w niepewności jeśli chodzi o związki. Pewniej jest wybrać drogę krótszą, może na dłuższą metę rzeczywiście bardziej przygodową, ale rodzącą więcej wątpliwości, niż zaangażować się w coś, co być może daje poczucie bezpieczeństwa, jak etat, ale pod względem kruchości jest raczej bliższy „umowie śmieciowej” – no i tak jak w jej przypadku, nie interesuje nas okres wypowiedzenia.
„Jej zdaniem, jest to pokolenie dużo bardziej wewnętrznie zróżnicowane niż pokolenie ich rodziców. "Pewne kapitały zgromadzone w rodzinach powodują, że dzieci z rodzin zasobnych z bogatym kapitałem kulturowym, materialnym, społecznym osiągają dużo wyższą pozycję społeczną, inne – dużo niższą. W kolejnych pokoleniach dystans ten będzie się powiększał – w miarę jak będą pojawiały się nowe możliwości""
– poniekąd wracamy do punktu wyjścia, tylko ujętego bardziej dobitnie, wreszcie ze wskazaniem jakichkolwiek pęknięć zastanego stanu rzeczy – pojawianie się nowych możliwości bez mądrego korzystania z nich, bez konsumenckiej, ale przede wszystkim społecznej świadomości zda się nam tylko na pogłębianie przepaści pomiędzy biedą, a bogactwem. Bauman opisując „istnienia na przemiał” w czasach kiedy drastycznie wzrastało tempo modernizacji i wolnorynkowych wymagań stworzyło kolejną porcję „ludzi-odpadow” porównał ich do ludzi, którzy wypadli z pędzącego pociągu (na granicy marginesu społecznego, bądź obawiający się nagłego upadku na margines), albo nawet na niego nie zdążyli (Ci poza marginesem). Autor, już w 2004 wiedział, że ciągłe podkręcanie tempa tej produkcji nie zatrzyma, a skutki nabierania prędkości widać teraz być może bardziej niż kiedykolwiek.
Hiszpania, Grecja i Portugalia nie boi się wychodzić na ulicę ze swoimi postulatami. Nie są to tylko dziecięce dąsy, ale konkretne żądania – „prawa do mieszkania, zatrudnienia, dostępu do kultury, opieki zdrowotnej, edukacji, udziału w polityce, nieskrępowanego rozwoju indywidualnego, zdrowego i szczęśliwego życia”, nie boją się też powiedzieć „Czas wreszcie, aby to kapitał służył ludziom. Jesteśmy ludźmi, nie towarami”. Obserwując wielu moich rówieśników, hurraoptymistycznych wolnorynkowców zastanawiam się, czy byliby zdolni wyjść z jakimkolwiek innym hasłem, niż „przestańcie nas okradać! Dotujcie tylko wojsko i policję i miejcie w dupie społeczeństwo, bo każdy jest kowalem własnego losu”. Otóż, jakby się nie starali – wiedzą, że dalej chcąc nie chcąc na ich bezpieczeństwo i utrzymanie będą pracować, również ludzie nie tylko z ich klasy społecznej, ale również z klas niższych, przez co wiele funkcji „państwa opiekuńczego” zwyczajnie musi zostać zachowanych, nie mówiąc już o tym, jak wiele powinno zostać umocnionych. Wiedzą o tym również mieszkańcy Izraelczycy biorący udzial w największych pokojowych demonstracjach w historii tego państwa. „Izrael urodził się krajem socjalistycznym, i po dziś dzień wciąż cieszymy się pozostałościami socjalizmu w postaci powszechnej opieki zdrowotnej, która miesięcznie kosztuje mniej niż to, co muszę płacić za internet. W trakcie ostatniej dekady byliśmy świadkami tego, jak przywódcy Izraela odrzucili tę spuściznę i wdrożyli to, co najgorsze w Ameryce: materializm, niekontrolowany kapitalizm, władzę jako pochodną pieniędzy” – pisze jeden z członków protestów.
To były przykłady pozytywne. Mogą być też inne, jak ten Londyński, w którym zamiast ludzi świadomych wyszli na ulice właśnie „wybrakowani konsumenci” – to niepokoiło najbardziej, bo pokazuje, że rzeka opisywanej przez Fromma w „Ucieczce od wolności” „zautomatyzowanej frustracji” dalej może znaleźć swoje nieobliczalne ujścia. Obawiam się, że jeśli gruntownie nie zmieni się wrażliwość przeciętnego medialnego odbiorcy (a jesteśmy nimi wszyscy) bliżej byłoby nam dziś jeśli chodzi o mentalność do młodzieży londyńskiej, chociaż całe szczęście wydaje mi się, że bez „narodowo-wyzwoleńczej” płachty na byka, jesteśmy od angielskich chuliganów o wiele bardziej zniewielściali. Jak mówią „oburzeni” potrzebna jest rewolucja również na płaszczyźnie „etycznej”, przez co rozumiem raczej światopoglądową otwartość i świadomość zagrożeń, niż tak jak to wg. raportu wygląda u nas – „radykalizację poglądów tradycyjnych”.
Nie wiem, czy jestem „młodym na przemiał” – studiuję kulturoznawstwo, pracowałem bez umów, pracowałem na umowach śmieciowych i jestem „gniazdownikiem” (tak jak starsze ode mnie o 5-15 lat osoby – „60 proc. osób w wieku 25-29 i 30 proc. w wieku 30-34”), póki co nie „stażowałem”. Nie zastanawiam się nawet jak nazwałbym swoje pokolenie, gdyby bardzo nam nie wyszło – „no future 2”, „generation xx”(to byłoby nawet niezłe, wielu młodych słucha „The XX”) – jakby się uprzeć każda dekada przynosi swoje armie przegranych. Wiem tylko, że „jeśli mamy się przeciwstawić temu perwersyjnemu wykorzystywaniu wolności jako pałki na naszą zbiorową i moralną wolę, na samą demokrację, powinniśmy przypomnieć sobie i ponownie potwierdzić język wolności pozytywnej, czyli moralnej. To znaczy, w tradycyjnym języku Rousseau, Kanta i Deweya, powinniśmy zrozumieć, że jedyna idea publicznej wolności, jaka ma szansę przetrwania, zawiera się w dążeniu do moralnego i wspólnego życia, określanego przez cele, które do pewnego stopnia mają charakter publiczny” (Benjamin R. Barber). Jeśli opisywany przez Baumana pociąg od początku zmierzał ku „darwinizmowi społecznemu”, receptę Barbera sprzed paru lat należy raczej przyjąć za dobrą monetę.
Mateusz Romanowski
Źródła cytatów :
http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/542629,autorka_raportu_mlodzi_2011_mlodzi_to_nie_buntownicy_cenia_prace_i_barwne_zycie.html
http://pl.globalvoicesonline.org/2011/08/izrael-protesty-w-imie-spolecznej-sprawiedliwosci-przetaczaja-sie-przez-kraj/
http://www.polityka.pl/swiat/analizy/1516344,1,europa-sie-buntuje.read
Benjamin R. Barber – „Skonsumowani” (Muza,2008)
Lister Ruth – „Bieda” (Sic!, 2007)