Zbudowałam kiedyś dom, miała tam zamieszkać miłość. W słonecznej kuchni nigdy nie brakowało lubczyku, w czerwonej sypialni pościel wiernie czekała, choć zmęczona dniem nikt jej kocem nie przykrył.
Ogrodzony płotem jak klatka nie wypuszczał smutków, nie wpuścił szczęścia. Oddałam go ludziom, którzy chcieli całować jego smutne ściany. Moje serce w kamieniu przy schodach, po którym deptałeś. Śmiech dzieci nie zdążył ukryć się po kątach, kominek nie ogrzewał stóp spełnionych kochanków.
W obroży trucizna dawkowana, by nikt nie był lepszy od ciebie, bym ja nie mogła chcieć być i błądziłabym tak dalej, gdybyś nie obudził mnie w najcięższej dla mnie minucie. Tamtego dnia z uśmiechem pokazałeś wyryty dla mnie nagrobek, brakowało tylko daty. Nie zostało już nic do zobaczenia razem, zapomniałam co mogłam chcieć, żeby odnaleźć inne życie w tym samym życiu. Bóg nie chce niepotrzebnych prostych możliwości.
End, nic nie trwa wiecznie, end, depresyjna sugestia los tak chciał, euforyczne prawo do życia bez ciebie, z nadzieją na wszystko, czym mogłabym jeszcze być. Nie szukając sensu w drugim człowieku, znaleźć czas dla każdej bolącej myśli i przeżuwać ją bezustannie do zobojętnienia. Odrętwiałe myśli odeszły szybciej niż myślałam, jak łatwo żyć bez niego, bez choroby, jak trudno jemu beze mnie. Mógł zniszczyć każdą rzecz należącą do mnie, nie mógł zniszczyć mnie. Byłam jak ten niedźwiedź, który obudził się wiosną po długiej zimie i wygłodniały rzuca się z pasją na życie, by nadrobić zaległości i może zrobić zapasy na następne chude dni.
Nie pamiętam już nawet jego imienia, nie ma go w archiwum mojego umysłu. Gdyby mógł istnieć szyfr, który rozpoznaje, kto jest naszym ostatnim przystankiem. Nie znasz jeszcze jego imienia, ale masz pewność, masz słodką gwarancję, że istnieje on, dla mnie, połowa mnie samej z kluczem wiary, nadziei i miłości. Wszystko ma swój ustalony rytm i biegnie według wyznaczonego toru.
Czy jesteśmy zabawką w rękach losu, łudzić się, że istnieje usprawiedliwienie naszego upadku, nic przecież nie dzieje się bez przyczyny. Może nasze losy zazębiały się już wiele razy, nieświadomi swoich istnień, otarliśmy się o siebie jak obcy przechodnie. Czy w zepsutych realiach plastikowego świata odnajdziemy jeszcze uniesienia, czy schematyczność życia nie zabije tego, co mam teraz dla ciebie.
Nasza miłość jak wulkan zniewoli duszę i ciało, ale oprócz żądzy wyuzdania i bezwstydu, spróbujemy zbudować dzień po dniu nasze prywatne niebo. Nienasyceni, szaleni, My.
www.ZielonyDziennik.pl, Lena Undro