Wielka rozróba w Londynie ( a także w innych miejscach)
Przez parę ubiegłych dni oraz nocy na ulicach Londynu było niespokojnie.
To jest oczywiście niedomówienie – na ulicach angielskich miast były poważne rozróby. Zaczęło się od tego, że policja zastrzeliła młodego chłopaka, po czym zbulwersowani mieszkańcy zrobili protest. Początkowo pokojowa demonstracja pod jednym z komisariatów policji w londyńskiej dzielnicy Tottenham przerodziła się tej samej nocy w regularną bitwę z funkcjonariuszami policji. Doniesienia z pierwszej nocy mówiły o spalonych policyjnych samochodach i autobusie. Kolejnej nocy rozróby rozprzestrzeniły się na inne dzielnice miasta, a w następnych dniach na inne miasta. Policja z trudem próbowała zniszczyć ogniska zapalne. Premier rzucił ponad 10 tysięcy policjantów do samego tylko Londynu, żeby opanować sytuację. Ponad tysiąc ludzi aresztowano. Z przykrością trzeba wspomnieć, że zginęło parę osób – część z nich próbując uratować swoje mienie.. Miliony funtów strat zanotowały nie tylko policja, ale także sklepy i inne formy biznesu. Londyn i jego chuligani byli na czołówkach światowych gazet. Premier Cameron musiał wrócić z urlopu.
Premier koalicyjnego rządu ściągnął także parlamentarzystów z ich wakacji na specjalną sesję. W ciągu niej rozwinęła się poważna debata – nie o skutkach rozrób w stolicy, ale o przyczynach. I tu największe partie mają najbardziej rozbieżne stanowiska. Cameron z konserwatystami twierdzą, że przyczyną całego zamieszania jest upadek moralny społeczeństwa, które zostało zdemoralizowane trzynastoma latami rządów laburzystów – i ich systemem zasiłków. Spowodowało to, że znaczna część ludzi nie pracuje – bo dostają znacznie wyższe zasiłki niż dostaliby pracując. A państwo dotuje uzależnienia alkoholików i narkomanów. Laburzyści (partia Tonego Blaira i Gordona Browna, teraz pod przewodnictwem jednego z braci Milliband) twierdzi, że to cięcia w wydatkach państwa, cięcia budżetowe wywołały zamieszki. Kto ma rację? Może ponad siedemdziesiąt tysięcy osób podpisanych pod pierwszą elektronicznie wysłaną petycją, w której protestujący nawołują do premiera, żeby odebrał zasiłki wszystkim osobom, które brały udział w zamieszkach. Też popieram tą propozycję.
Jak już wielokrotnie pisałem państwo brytyjskie zbudowało sobie strasznie leniwe społeczeństwo. W kraju tym można nie pracować latami. Można dostawać zasiłek chorobowy będąc zdiagnozowanym „depresja”. Urzędy pracy niosą pomoc w zasadzie po pół roku od utraty pracy, wcześniej ograniczając się do wydawania zasiłku i monitorowania szukania pracy. Państwo, które promuje rodzenie się nowych dzieci nie poprzez pomoc małżeństwom, ale poprzez sponsorowania latami samotnych matek. Państwo daje zasiłki dla alkoholików i narkomanów. To głównie sprawka laburzystów i ich trzeciej drogi (pomiędzy kapitalizmem a socjalizmem), którą kiedyś ogłosił Tony Blair. To i fakt, że opieka zdrowotna jest w większości państwowa i bezpłatna. To są głównie powody dla których gospodarka brytyjska jest w tarapatach. Bo wzrost kwartalny rzędu 0,2% jest gorzej niż mizerny. To porażka.
Jak dotąd rząd Camerona poszedł po łebkach z tą ich reformą wydatków publicznych. Po zmniejszeniu wydatnym budżetu ministerstwa obrony narodowej okazuje się, że Wielka Brytania nie jest w stanie sama prowadzić wojen. A zwykłą operacja morska w Libii przysparza zdecydowania zbyt wiele problemów niż jest to warte. Niekończące się dyskusje nad uzbrojeniem wojsk w Iraku i Afganistanie, cięcia programu budowy statków podwodnych oraz lotniskowców nie tylko zatrzymały inwestycje, ale spowodowały zlikwidowanie miejsc pracy. Jednocześnie w ciągu lat rządów poprzedników konserwatystów znacznie (nierównomiernie w różnych częściach kraju) zwiększyło się zatrudnienie w sektorze państwowym. To samo w sobie nie byłoby może takie złe, gdyby nie fakt, że praca w samorządzie oznacza nieomal dożywotnie zatrudnienie. Niezmiernie trudno zwolnić urzędnika, nawet jeśli są do tego dobre powody.
Przez parę lat laburzyści mieli z górkę, wszystkie wskaźniki rosły – a bezrobocie spadało, przy wielkiej emigracji na Wyspy osób z Europy Środkowo-Wschodniej. Przyszedł kryzys i wszystko zaczęło się sypać. Jednak Anglicy wcale nie chcą odchudzenia państwa, które wcześniej wywalczyli sobie nierzadko na ulicach. Ich system zabezpieczeń społecznych jest godzien pozazdroszczenia i teraz nie chcą żadnych zmian. Lata zwiększania zasiłków wykształciły całą armię ludzi nie pracujących i nie chcących pracować – bo lepiej jest siedzieć w domu i nic nie robić, a państwo nam opłaci wszystkie rachunki. A zmiany są konieczne – bo choć w Wielkiej Brytanii tak naprawdę nikt nie musi głodować, to pojawia się duży problem gdy nie ma szans na kupienie swojego domu. Młodych ludzi nie stać na swój własny dom, mieszkanie czy cokolwiek. Ostatnio badania pokazały, że co roku brakuje bagatela – 70 tysięcy mieszkań! A wiek młodych ludzi, którzy po raz pierwszy kupują dom znowu wzrósł i jeszcze nigdy był tak wysoki – dzisiaj to 37 lat! A praca? Bezrobocie wzrosło, to fakt – ale to nie jest tak, że w ogóle jej nie ma. Jest praca za marne pieniądze. A wszystko wokoło drożeje. Jeśli na dodatek się słyszy o zarobkach piłkarzy – po ćwierć miliona tygodniowo – to prowadzi do frustracji. Tym większej, że znakomitej większości polityków, włącznie z premierem i wicepremierem takie problemy nie grożą, gdyż obydwoje są milionerami, obydwoje też skończyli prywatną edukację. Skąd więc oni mają mieć pojęcie czego ludziom naprawdę trzeba?
www.ZielonyDziennik.pl, Artur Pomper