Grecja – początek końca euro? Kolejna pożyczka uchwalona, a grecki rząd przetrwał nawałnicę. Grecja może na chwilę odetchnąć. Ale czeka ją nie lada zadanie – musi oszczędzić 28 miliardów euro i sprzedać za kolejne 50 miliardów państwowych spółek w ciągu najbliższych paru lat.
Już 30% Greków chciałoby powrotu do drachmy. Może trzeba im to umożliwić? Może to dało by impuls innym krajom, które są w kłopotach? Może nie czuły by się tak bezpieczne?
Grecja nigdy nie powinna być przyjęta do strefy euro. Nigdy bowiem nie spełniała warunków przystąpienia do wspólnej waluty. Ale polityka zadecydowała inaczej. Bo wydawało się, że wspólna waluta ujednolici gospodarki państw, które operują tą walutą. Że zniweluje różnice pomiędzy poszczególnymi krajami i wyrówna do jakiejś średniej. To były mrzonki, ale dotychczas nikt nie przeprowadził takiego eksperymentu, jakim jest euro na taką wielką skalę. To precedens i jednocześnie eksperyment na żywej tkance. I dlatego są problemy. W każdym razie założenia się nie sprawdziły. Owszem wszystkie państwa, które przyjęły wspólną walutę wyszły całkiem nieźle na tej wymianie. Gdyby nie kryzys światowy Irlandia wciąż uważana byłaby za największego beneficjenta euro. A najwięcej zarobiły na tym wszystkim same Niemcy, które są największym eksporterem Unii.
Jednakże, jak ktoś trafnie zauważył – euro dało jedną walutę, bankowi centralnemu dano predyspozycję do ustalania stóp procentowych, ale o deficyty muszą się martwić siedemnaście rządów. Każdy z osobna. Czyli dopóki wszystko działa w porządku – to jest świetnie. Ale jak jest problem, to nie można dla przykładu zdewaluować waluty i stać się bardziej konkurencyjnym. Inaczej mówiąc nie zrobiono jednego dużego budżetu, ale wprowadzono wspólny pieniądz. Teraz żaden z 17 krajów tego nie może zdewaluować euro – bo waluta jest wspólna, za którą stoi Europejski Bank Centralny. To jest jednocześnie zaleta i wada wspólnej waluty.
Grecja zatem ma dwa wyjścia – albo podążyć drogą Argentyny – czyli porzucić euro na korzyść drachmy i zdewaluować walutę, albo boleśnie ciąć co się da. Tylko, że jedno i drugie oznacza, że wszyscy Grecy na tym stracą. Nikt jednak nie wie – który wariant jest gorszy. Bo to na pewno będzie słono kosztować. Nie da się z takiej sytuacji wyjść bez kosztów.
Z jednej strony ratowanie Grecji powinno być zadaniem pozostałych 16 członków unii walutowej – to oni już stracili i będą tracić nadal. Ale z drugiej strony przez tyle lat na tym zarobili. A największym beneficjentem wspólnej waluty są Niemcy, największy w Europie eksporter. Bez euro Niemcy nie byliby tacy bogaci jak dziś. One też powinny być za utrzymaniem waluty, bo to jest w ich interesie. Wielka Brytania, która nigdy nie chciała się pozbyć swojego funta patrząc na to co się dzieje w strefie euro jest niezwykle zadowolona, że nie zdecydowała się na wymianę. Kryzys jaki przechodzi to państwo (ostatnie dane mówią o mizernym wzroście, rzędu 0,8% PKB) byłby jeszcze głębszy.
Wyjście Grecji ze strefy euro byłoby też straszakiem, dla wszystkich tych, co mają problemy. Dałoby precedens, który zmusiłby ich do zabrania się za niepopularne cięcia i wyrzeczenia. Bo to, że dziś euro ma kłopoty to także wynik tego, że kary, które w traktacie przewidziano, nigdy nie zostały wprowadzone. Jednym z fundamentów euro było, żeby deficyt budżetowy nie przekroczył 3% PKB. A już kilka razy największe gospodarki unii ten wskaźnik przekraczały. Szczególnie Francja i Włochy. Nie spotkała ich za to żadna kara. I to też jest powód, dla którego Grecy okłamywali Unię. Byli przekonani, że ujdzie im to na sucho. Bo innym się udawało. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że Francja to nie to samo co Grecja, i ten ktoś będzie miał rację. Ale taka niefrasobliwość doprowadziła do największego kryzysu euro od czasów wprowadzenia wspólnej waluty. Teraz za te błędy trzeba zapłacić.
www.ZielonyDziennik.pl, Artur Pomper