Dokąd podąża UE? Polska zaczyna swoją prezydencję w Unii Europejskiej. Premier został spoliczkowany na przemówieniu zaczynającym jego przewodnictwo w zjednoczonej Europie. Donald Tusk przedstawił to na czym Polska chciałaby się skupić. To żadna nowość.
Żadną nowością było polskie piekiełko w Parlamencie Europejskim. Nie trudno było się tego domyślić, wszak trwa kampania wyborcza. Najśmieszniejszym był jednak argument samego Tuska, mówiący, że wybory się odbywają, bo poprzednia kadencja sejmu była skrócona na wniosek PiS-u. Premier zapomina, że on sam był beneficjentem tej skróconej kadencji i zyskał fotel, który teraz zajmuje. Ale nie o tym. Europa jest w trakcie kryzysu. Jej podwaliny pękają. Euro się chwieje, nie tylko przez Grecję, ale przez inne kraje. Głośno rozmawia się o zniesieniu układu w Shengen – czyli możliwości swobodnego podróżowania po całym obszarze Unii. Unia jest na rozdrożu.
Tym bardziej na czasie są pytania gdzie Europa powinna podążać. Bo jeśli uważać za miarodajne słowa posła z Holandii, który nie chce Polaków pracujących w jego kraju, który nie chce Turcji w Europie – to czy nie wróciliśmy do punktu, gdzie się ta Unia zaczęła? Przecież Unia powstała, żeby być przeciwwagą dla Związku Radzieckiego i jego satelickich krajów. Uważano wtedy, że osobne kraje same nie dadzą sobie rady, niezależnie od obecności Amerykanów i ich baz na kontynencie. Przełomem okazał się rok 2005, gdy byłe komunistyczne kraje dołączyły do krajów Wspólnoty.
Nadal niestety nie ma jasnej decyzji gdzie się kończą granice WSPÓLNEJ EUROPY. Czy jeśli coś się zmieni na Ukrainie, czy i ona powinna zostać zaproszona? Czy Turcja powinna być członkiem Unii? A co z innymi krajami? Gruzja? Mołdawia? Białoruś? Maroko? Izrael? A może nawet Rosja? To fundamentalne pytanie na które nikt nie chce odpowiadać. Nie wiadomo dlaczego.
Turcji boją się Niemcy i Francuzi, którzy już mają problemy z muzułmańską mniejszością – która coraz bardziej się rozrasta. Ale jednocześnie oba te kraje, zwłaszcza Niemcy, muszą coś zrobić – demografia jest nieubłagana – imigranci są niezbędni do utrzymania rent i emerytur. Może jeszcze nie dziś, ale za 20 lat już prawie na pewno. To powinno być zadanie polskiej prezydencji. Dlaczego polskiej? Nikt te sześćdziesiąt lat temu po drugiej wojnie światowej, gdy powstały zalążki Wspólnoty nie myślał, że za jakiś czas te regulację obejmą większą część kontynentu, zwłaszcza część zza „żelaznej kurtyny”. Wydaje się więc polską powinnością dążenie do powiększenia Unii, mamy do spłacenia dług wobec innych. Oczywistym kandydatem wydają się pozostałe państwa bałkańskie, ale to raczej skracanie granic, a nie jakieś przełomy. Skracanie granic zewnętrznych.
Granice jednak to jedno. Druga sprawa, to emigranci. Europa potrzebuje ich – nie ma co do tego wątpliwości. Ale modele państw europejskich, które w ubiegłym pięćdziesięcioleciu sprowadziły miliony przyjezdnych się nie sprawdziły. Emigranci przyjeżdżają do tych krajów i generalnie okopują się w swoich gettach. Każdy w swoim. Wymiana kultur, poza najwyższym szczeblem, gdy emigranci są wysoko wykwalifikowani – w zasadzie nie istnieje. Poległy Francja, Niemcy, Włochy. Jako tako jest Wielkiej Brytanii, ale wcale nie tak dobrze. Kraje skandynawskie też narzekają. Co robić z emigrantami? Jak ich przyjąć, żeby zysk był obopólny i nie sprowadzał się do samych tylko pieniędzy. Czy to jest sposób na eksport demokracji? Chyba nie. Słowa europarlamentarzysty z Holandii są hamulcem poszerzenia Unii oraz otwarcia się na prawdziwą falę emigrantów, której Europa dramatycznie potrzebuje. To jest kwestia, którą poważnie powinniśmy się zająć.
Czy powinniśmy się bać Islamu? Czy Europa musi być taka katolicka? Przecież nigdy nie była jednorodna. Kościół katolicki także nie był i nie jest jednorodny. Zapominamy o dziedzictwie kulturowym pokoleń muzułmanów w Hiszpanii, Żydów rozproszonych po Europie, czy wszystkich pozostałych grup wyznaniowych? Czy powinniśmy się bać Turcji z ich umiarkowanym islamem, czy raczej Turcja byłaby europejskim pomostem do świata arabskiego?
To są najważniejsze pytania na jakie powinniśmy sobie odpowiedzieć. Bezpieczeństwo energetyczne nie jest nieważne, ale nie jest najważniejsze. Najważniejsze to co zrobić, jak Europa już wyjdzie z kryzysu. W którą stronę ma podążyć? Chyba jedyną szansą na utrzymanie naszej pozycji w świecie jest ekspansja. A jeśli tak, to już musimy wiedzieć jak, gdzie i z kim. Na to pytanie powinna odpowiedzieć polska prezydencja. Reszta to techniczne sprawy, ważne, ale nie najważniejsze.
www.ZielonyDziennik.pl, Artur Pomper