Żyrandol bez fajerwerków – czyli Obama w Polsce…
Tydzień minął po wizycie Obamy w Polsce i co? Parafrazując poetkę – nic, ani jestem bledszy, ani chudszy, a widać można bez niego żyć.
Był, chwilę pochodził po Warszawie, ścisnął trochę polskich rąk, dostąpił zaszczytu porozmawiania z Kaczyńskim. Nie dostąpił audiencji u Wałęsy. Natrzaskał fotografii co nie miara. Nawet tłumów na jego trasie przejazdu nie było, bo Warszawiacy mieli problem jak do pracy, czy do domu się dostać, a nie witać amerykańskiego prezydenta. Tak jak przypuszczałem jego wizyta nic specjalnego nie przyniosła. Problem w tym, że ja na to byłem przygotowany, a znaczna część osób – nie. W tym choćby wspomniany Kaczyński.
Obama w Polsce był i wrócił do siebie, nic się nie zmieniło. Nikt na tym nie zarobił. Pokazał się, pojadł sobie, porozmawiał. Spotkał się z paroma ludźmi i tyle. Zdjęć trochę przywiózł, żeby żona wiedziała jak Polska wygląda(podobno to na Komorowskiego się obraziła i nie przyleciała z mężem). Niby to nie była wizyta państwowa, tylko robocza, ale z tego powodu i tak nie była bardziej czy mniej doniosła. Nic nie udało się nam z niej załatwić. Żadnych obietnic, które coś by znaczyły. Tak naprawdę, te wizy, o które tak zaciekle żeśmy walczyli (i walczymy nadal, bo prezydent nie ma większości w Kongresie – i jego obietnice mogą się nie zrealizować) tak do szczęścia nam nie są potrzebne. Kogo tak na prawdę stać, żeby polecieć sobie na zakupy na 5tą Aleję? Nielicznych. I to takich, co ich stać na wizy w pierwszej kolejności. Nie wyobrażam sobie, żeby Kulczyk musiał sobie za każdym razem wizę wyrabiać jak chce polecieć do Stanów. A pozostali? A pozostali chcieliby tam pewnie zostać. I co zrozumiałe Amerykanie się przed tym bronią. Zwłaszcza jak mają bezrobocie największe od dwudziestu lat. My robimy tak samo dla Ukraińców, Białorusinów czy Rosjan. Więc tak dla większości zwykłych Polaków wizy a w zasadzie ich brak nie jest jakimś uciążliwym problemem.
Problemem jest to, że offset się nie sprawdził. Że nie dostaliśmy za niego tego, czego nam było potrzeba. Że Amerykanie u nas nie inwestują w rozwój technologii na takim poziomie na jakim byśmy chcieli. Że nasze pomysły w polityce zagranicznej nie mają należytego wsparcia Stanów Zjednoczonych – zwłaszcza dotyczące Europy Wschodniej (popatrz Gruzja dwa lata temu). Że raz na zawsze nie skończyły się wszelkie roszczenia za zabrane po wojnie mienie (w końcu polskie państwo zapłaciło i to sporo). Żeby się skończył drenaż polskich mózgów – może przez jakiś wspólny projekt badawczy polskiego i amerykańskiego uniwersytetu? To są rzeczy nam potrzebne. A nie jednostka amerykańskich żołnierzy na polskiej ziemi. Komuś te priorytety tak strasznie się pomieszały, że potem tylko zawiść i złość, że się niczego nie udało załatwić. Nie tędy droga.
Chyba najgorsze jest to, że mamy jakiś roszczeniowy stosunek do Amerykanów. Przecież nic dla nich nie zrobiliśmy, żeby coś dostać w zamian. Przepraszam, ale Kościuszko dwieście lat temu to za mało (mój świętej pamięci profesor od historii mówił, że on wyjechał do Ameryki bo w Polsce został oskarżony o gwałt i bał się że rodzina ofiary przyjdzie wyrównać zniewagę). Wałęsa i polski papież – owszem pomagali w obaleniu komunizmu, ale część Amerykanów wolałaby zostać przy zimnej wojnie – przynajmniej wróg był bardziej wyrazisty. Wojna w Iraku i nasz udział był błędem. A dodatkowo decyzję podjął prezydent z premierem nie pytając narodu, który był przeciw (jeśli dobrze pamiętam było 70% respondentów przeciw). Nie dość tego, że daliśmy się wieść za nos (w sprawie broni masowego rażenia) to jeszcze wyszliśmy na tym całym zamieszaniu jak Zabłocki na mydle. Czyli tak jak zawsze. Porażka, totalna. A żeby tą żenadę pogłębić późniejszymi żądaniami zyskaliśmy opinię niewdzięczników. Oczywiście nikt za to nie zapłacił głową, bo to w Polsce nie możliwe. I to razem jest chyba powodem, dla którego ta wizyta nie miała najmniejszego znaczenia. Może wypadałoby sobie podarować takie wizyty skoro niczemu nie służą?
www.ZielonyDziennik.pl, Artur Pomper