08.05.2011 Torquay
Dziennik emigranta: Angielskie drogi oraz angielscy kierowcy
Przyjeżdżając do Anglii całe pięć lat temu miałem taką jakąś dziwną nadzieje, że tu w kraju tak bogatym drogi będą w lepszym stanie niż w Polsce.
W końcu Wielka Brytania to jedna z ojczyzn motoryzacji jako takiej. Jakież było rozczarowanie odkąd po raz pierwszy wsiadłem tutaj za kierownicę. Brytyjskie drogi wcale nie są lepsze niż polskie. Przyznam też, że na początku miałem trochę pietra – po której stronie mam teraz jechać, ale mi przeszło. Obecnie po przejechaniu znacznie więcej ilości mil w Albionie niż kilometrów w Polsce, więc nie mam już takich obaw. Choć zdarza mi się, że czasem, na pustej drodze muszę się zastanowić, czy jadę właściwą strona jezdni to wiem, że w zasadzie wielkiej różnicy nie ma. W Polsce łapię się na tym, że miejsce na które siadam nie posiada kierownicy, a biegów szukam po złej stronie siedzenia. Nie jest tak źle, można się przyzwyczaić.
Zacznijmy jednak o samych drogach. W okolicach gdzie ja mieszkam, oraz w Kornwalii można znaleźć najwęższe chyba drogi na świecie. Drogi między polami zwykle są wyasfaltowane i otoczone wysokimi żywopłotami oddzielającymi poszczególne pola. Jak już powiedziałem, te drogi są wyjątkowo wąskie. Z racji swojej szerokości, wysokich żywopłotów oraz tego, że są dość kręte są one bardzo niebezpieczne. Pół biedy jeśli znasz takie drogi jak własną kieszeń – ale przeciętny kierowca ich nie zna. Tubylcy natomiast jeżdżą tymi drogami jak szaleni – sam widziałem ludzi zupełnie bez wyobraźni jeżdżących tymi dróżkami grubo ponad setkę. Aż strach pomyśleć jeśli zza rogu wyjedzie ci jakiś kombajn. Żeby było śmieszniej moja nawigacja satelitarna, ustawiona w pozycji najszybsza droga pokazuje prawie wyłącznie te polne drogi. Pamiętam kiedyś jeżdżąc jako pasażer z moim szefem on mi powiedział, że woli noc, lub późny wieczór na takich drogach – bo jest o tyle bezpieczniej, że widać czasem światła samochodów z naprzeciwka. Istne szaleństwo! Drogi te zwykle są tak wąskie, że nie ma szans na to, żeby dwa pojazdy się swobodnie wyminęły – co ileś tam metrów jest więc mijanka (zwykle dalej niż bliżej, a na dodatek zwykle to ja mam bliżej i to ja muszę cofać, czego nie cierpię) i ktoś musi się cofnąć, żeby przepuścić drugiego z naprzeciwka. Nie powiem, żeby to było jakoś specjalnie przyjemne. Przywołuje tu moje słowa o tym, że samochód jest stworzony do tego, żeby jeździł do przodu. Bo gdyby ktoś rzeczywiście myślał o tym, żebyśmy jechali tyłem samochody byłoby do tego lepiej przystosowane.
Najdziwniejsze jest to, że tu gdzie mieszkam wąskie drogi są właściwie wszędzie – oprócz tych najbardziej głównych jak autostrady wszystkie pozostałe wydają mi się zdecydowanie zbyt wąskie nawet jak na moje małe autko. A ja nie mam jakiegoś wielkiego dwumetrowej szerokości Hummera, tylko malutkiego Citroena c1 Jak na ironię naprawdę szerokie, fajne drogi można znaleźć prawie wyłącznie na przedmieściach, w dzielnicach domków jednorodzinnych. Nieporozumienie jakieś. To co mnie jeszcze denerwuje to te wysokie żywopłoty – nie dość, że nie ma gdzie uciec, jakby nagła przyszła potrzeba, to jeszcze cały widok zasłaniają. Jechałem niedawno dostawczym samochodem z Polski. Jako, że nie musiałem długo przesiadywać za kółkiem drzemałem sobie aż miło. Obudziłem się około godziny jazdy od domu. Patrzę na drogę rozpoznaję, natomiast widoku na boki – wcale. Ten dostawczy samochód był zdecydowanie wyższy niż mój maleńki Citroen!
Zupełnie inna sprawa to angielscy kierowcy. Na plus trzeba im przyznać, że są zdecydowanie uprzejmiejsi niż ich polscy odpowiednicy. Wpuszczają innych z podrzędnych dróg, zatrzymują się jeśli widzą kogoś na przejściu dla pieszych. Kultura po prostu. Nie widać, żeby się spieszyli. Generalnie nie są wulgarni. Nie używają klaksonów. (poza tubylcami znającymi dróżki między polami o których pisałem wcześniej, którzy to jeżdżą jak szaleni generalnie) Anglicy są bardzo spokojnymi kierowcami. Powiedziałbym flegmatycznymi. Wydaje mi się też, że przez tą flegmatyczność lub ślamazarność jest tu zdecydowanie mniej wypadków. W tym także śmiertelnych. Jednak to ma cenę. Nie wiem dlaczego, może to wynikać właśnie z narodowej flegmy zdecydowanie bezpieczniej jest jechać drogimi innymi niż autostradami – jeśli zależy ci na czasie. Podczas jazd autostradami, które tu nie są płatne (poza paroma mostami, np przez rzekę Severn – z Anglii do Walii) zauważyłem dziwne zjawisko. Jedzie się przepisowe 70 mil na godzinę (trochę ponad setkę) i nagle widzisz, że samochody przed tobą zaczynają zwalniać. Jak droga szeroka i płaska nie widać przyczyny. Po chwili jedziesz nie 70tką, ale 50tką, a potem mniej niż 30tką minutę, dwie potem na liczniku widzisz całe 10 mil na godzinę (o ile się nie zatrzymasz). Jedziesz tak powoli przez kolejne pięć minut, po czym sytuacja się uspokaja. Za chwilę znów jedziesz przepisową siedemdziesiątką. Nie widać żadnych oznak, co było przyczyną takiego nagłego zwolnienia. Żadnego wypadku, żadnej tymczasowej zmiany organizacji ruchu, żadnych robót drogowych. Nic. Straciłeś 10 minut życia w korku na autostradzie, który nie miał żadnych obiektywnych przyczyn! Jedziesz tak, aż do następnego niewyjaśnionego postoju w którym straciłeś kolejne 10 minut. Raz chyba zdarzyło mi się stać w korku spowodowanym przez wypadek. Reszta to takie niewyjaśnione przypadki.
W zasadzie jeżdżenie angielskimi drogami można uznać za znacznie bardziej przyjemne niż jeżdżenie polskimi. Oprócz tych maleńkich dróżek pomiędzy polami, które w Polsce uznano by za jednokierunkowe – jest zdecydowanie bezpieczniej, a kierowcy są znacznie bardziej uprzejmi, co wpływa na przyjemność jeżdżenia.
Artur Pomper