18.04.2011 Torquay
Dziennik emigranta: wracać czy zostać?
Tak się czasem zastanawiam, czy warto jechać z powrotem do Polski? Sam nie wiem. Na pewno jest wiele plusów, jak i wiele minusów za tym rozwiązaniem.
Najpoważniejszy minus, to fakt, że musiałbym, przynajmniej jakiś czas zamieszkać z rodzicami. Najtrudniejsze zadanie – to na pewno znalezienie pracy. Samo zamieszkanie z rodzicielami może nie jest takie straszne, ale przywykłem do tego, że mam dużą dawkę wolności. I nie wiem czy chciałbym z niej zrezygnować. Z drugiej strony to mogłoby nie być takie straszne.
Owszem powrót do rodzinnego miasta jest kuszący, ale znowu bez przesady. Chrzanów, o którym już nie raz pisałem – nie jest jakim specjalnie ciekawym miejscem. Choć muszę przyznać, że gdy tu mieszkałem starałem się czerpać ile wlezie, z tego co się w mieście i okolicach działo. Na pewno brakowałoby mi morza, które widzę codziennie z okien swojego lokum, ale nawet Chrzanów ma swoje uroki. Można powiedzieć, ze Chrzanów bardzo podłym miejscem nie jest, ale wydaje mi się, że trochę mu do Torquay brakuje.
Oczywiście, że powrót do rodzinnego miasta oznaczałby powrót na dawne śmieci – możliwość odświeżenia kontaktów z wieloma osobami z kręgów rodzinnych i innych. To jest część przyjemna. Jednak jeśli niektórym nie chce się utrzymywać kontaktów na odległość to jaka jest szansa, że będą chcieli utrzymywać znajomość jeśli jesteś blisko. Do tej pory miałem niezbyt przyjemne doświadczenia z osobami, które poznałem będąc na obczyźnie. Jak już się wyprowadzili z Torquay – przenieśli do Polski, czy w inną część Anglii, albo jeszcze gdziekolwiek indziej – kontakt się urywał. A przecież przy dzisiejszej technologii to przecież nie jest jakaś filozofia. Nasza klasa, gadu-gadu, facebook czy nawet poczciwy e-mail to nie jest trudne chyba dla nikogo? A przecież są jeszcze telefony i zwyczajne listy – a te dochodzą wszędzie (może poza jakąś dżunglą, czy pustynią) – kontakt, jeśli się chce – da się utrzymać. Może to powinna być wskazówka? Że może nie jestem taki superowy, i jeśli ludzie mogą, to urywają kontakt? Nie wiem. Mam nadzieje, że nie…
Najtrudniejsza jednak w powrocie do Polski wydaje się perspektywa szukania pracy. Sytuacja na rynku jest generalnie nieciekawa. Owszem otrzymuje oferty na swoją skrzynkę pocztową, ale rzadko zdarza się coś, co przykuje moją uwagę. Inna sprawa, że dopiero raz udało mi się dostać jakąkolwiek odpowiedź na wysłane CV i aplikację. To bardzo mało, ale nigdy od pięciu lat, tak na prawdę niczego nie szukałem w Polsce. „Wyborcza” i inne gazety co chwila ogłaszają zarobki w różnych branżach, jakich specjalistów brakuje – i wszystko na to wskazuje, że studia, które skończyłem w zasadzie nie są nikomu potrzebne do pracy. Nie ma zapotrzebowania na takich jak ja – politologów z dyplomem. A jeśli się dobrze przyjrzeć sytuacji to wcale nie widać takiej poprawy sytuacji, która przekuła by się na znaczący wzrost ofert pracy. Wzrost gospodarczy niby jest, ale wciąż niewystarczający by generować nowe miejsca pracy. Ofert, które nie tylko byłyby ciekawe jeśli chodzi o wykonywane zajęcie, ale także jeśli chodzi o wypłatę – jak na lekarstwo. Ja wiem, że może tutaj kokosów nie zarabiam, ale przynajmniej nie zarabiam też ustawowego minimum. Z tym, że proszę pamiętać – tutejsze minimum nijak ma się do polskiego. Bo proszę mi pokazać jak to zrobić, żeby za minimalną krajową starczyło na wikt, opierunek, jakieś lokum i troszeczkę jeszcze zostaje? Może komuś się udaje – ale czy tak powinno wyglądać normalne życie.
Ja w tym miejscu nie chcę imputować, że życie w Wielkiej Brytanii to sielanka – każdy ma jakieś problemy – i ja też miałem swoje wzloty i upadki. Jednak życie tutaj jest jakby trochę łatwiejsze. Bez jakiejś takiej walki do ostatniego każdego miesiąca (choć może tylko za sprawą wypłat – tygodniówek). Myślę, że jest tu prościej – masz pracę – wystarcza ci. Do tego jeszcze w Polsce daleka droga.
I dopóki ta droga wciąż jest taka daleka, to ja też jestem daleki do powrotu.
Artur Pomper