Język polski pełen jest ciekawych przysłów i powiedzonek dotyczących pieniędzy a także tego, w jaki sposób ludzie traktują swój oraz cudzy majątek.
Comperia.pl postanowiła sprawdzić, czy na ich podstawie można wyciągnąć jakieś sensowne wnioski dotyczące postaw Polaków do finansów osobistych. Oto wnioski.
Jak się nie narobić…
Nie od dziś wiadomo, że wydajność pracy w naszym kraju – mówiąc oględnie – nie należy do najwyższych. W porównaniu do naszych sąsiadów zza Odry wypadamy blado, a na tle pozostałych krajów Unii Europejskiej również nie mamy się czym chwalić. W miejscu pracy spędzamy średnio ponad 40 godzin tygodniowo, a wypracowujmy dochód rzędu ok. 9 dolarów PKB na osobę – kilkakrotnie mniej niż na Zachodzie Europy.
Wedle innych szacunków, w których miarą jest wskaźnik PKB PPP (czyli parytet siły nabywczej) na jednego zatrudnionego, okazuje się, że Polacy mają wydajność o około 30 proc. niższą aniżeli mieszkańcy krajów wspólnoty. W związku z tym zarabiamy też mniej niż obywatele Francji, Niemiec czy Włoch. „Jaka praca, taka płaca” – to przysłowie raczej trafnie oddaje zależność pomiędzy wydajnością Polaków, a poziomem wynagrodzeń w naszym kraju, które odbiegają od tych, jakie można zaobserwować w innych państwach. A przecież jak powszechnie wiadomo – „bez pracy nie ma kołaczy”. Dość wysokie bezrobocie w kraju nad Wisłą bynajmniej nie temu nie sprzyja.
…a mimo to zarobić.
Skoro zarabianie pieniędzy przychodzi nam z trudem, to pewnie łatwiej jest wzbogacić się cudzym kosztem. Sposobów na to wiele, począwszy od przywłaszczenia sobie tego, co chwilę wcześniej wypadło komuś z portfela, a skończywszy na przekrętach i malwersacjach finansowych rzędu milionów złotych. Niezwrócenie 50 groszy ich prawowitemu właścicielowi, czy też doprowadzenie do utraty przez Skarb Państwa 334 mln złotych (szacunkowe wyliczenia kosztów afery FOZZ, na podstawie kursie dolara sprzed kilkunastu lat) łączy coś wspólnego. W obu tych przypadkach ludzie „grabią do siebie” to, co jeszcze przed chwilą należało do kogoś innego lub co stanowiło majątek publiczny.
Z jednej strony naród powtarza bonmot z wywiadu byłego premiera-ekonomisty, który stwierdził, że „pierwszy milion trzeba ukraść”, z drugiej zaś co bardziej cyniczni obywatele naszego kraju nawołują: „nie kradnij, bo rząd nie lubi konkurencji!”. Policja nie prowadzi co prawda oddzielnych statystyk dotyczących kradzieży pieniędzy, ale sądząc po liczbie ginących co roku samochodów czy rowerów, włamań i rozbojów oraz tzw. kradzieży zwykłych, nasi rodacy nie biorą sobie do serca tego ostatniego powiedzenia.
Mimo że większość Polaków to wyznawcy wiary rzymskokatolickiej (znający treść siódmego przykazania), to wydaje się jednak, że rację mają ci, którzy skłaniają się do poglądu, że jesteśmy społeczeństwem na dorobku, które nie zdążyło się legalnie dorobić. Stąd też co jakiś czas słychać o ludziach dopuszczających się np. wyłudzenia kredytu czy jednego z licznych przestępstw podatkowych. O tych, co jeżdżą na gapę, już nie wspominając.
Pecunia non olet
Zamiast kraść pieniądze, można je przecież podrabiać. Ze statystyk policyjnych wynika, że w 2009 roku skierowano do sądów prawie 9 tys. spraw, w których stawiane Polakom zarzuty dotyczyły fałszowania pieniędzy, innych środków płatniczych i papierów wartościowych. Przeważająca większość z tych postępowań karnych obejmowała albo puszczanie w obieg podrobionych złotówek albo sam proceder fałszowania rodzimej waluty.
W tym samym niemal czasie opublikowany został raport Europejskiego Banku Centralnego informujący o wycofaniu z obiegu niespełna 450 tys. fałszywych banknotów euro, spośród których najwięcej jest tych o nominale 50 euro. I chociaż to polskie nazwiska figurują na niechlubnej liście pionierów wytwarzających fałszywą waluty euro landu, to jednak, biorąc pod uwagę skalę tego zjawiska w Polsce na tle Starego Kontynentu wypada nam przyznać rację tym, którzy przypominają, że „fałsz się nie ostoi”. Tym bardziej, że jeśli zostanie wykryty, to idzie się za niego siedzieć.
Przedsiębiorczy jak Polak?
Nie tak dawno w jednej z audycji publicystycznych przedstawiciel Centrum im. Adama Smitha rzucił mimochodem, że zdaniem Komisji Europejskiej, Polacy w są najbardziej przedsiębiorczym narodem we wspólnocie. Trochę trudno w to uwierzyć, prawda? Tego rodzaju opinia nie wzięła się jednak z księżyca. Twardych danych dostarczają wyliczenia Ministerstw Gospodarki i Pracy oraz Głównego Urzędu Statystycznego – wynika z nich, że w 2005 r. w naszym kraju było ponad 3,6 mln firm z kategorii Małych i Średnich Przedsiębiorstw (MSP). Stanowiły one wówczas przeszło 99 proc. wszystkich podmiotów gospodarczych.
Zobaczmy, co w tej kwestii mówią przysłowia i powiedzenia. Od dawien dawna funkcjonuje porzekadło podkreślające zaradność polskich kobiet – „gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”. Równie stare jest wyrażenie „z bożą pomocą”, które wprost odwołuje się do najwyższej instancji jako sojusznika podejmowanych przez nas starań. Znacznie młodsze jest hasło „Polak potrafi”, a najmłodszym powiedzonkiem w tym względzie jest młodzieżowe zapewnienie, że „damy radę”. Porównując oba źródła wiedzy, należy odważnie stwierdzić – dajemy radę!
Nieprzywykli do oszczędzania
A jak wygląda w Polsce oszczędzanie? Stereotyp każe nam myśleć o Szkotach, jako o mistrzach w tej dziedzinie ekonomii, ale warto podkreślić, że o niektórych mieszkańcach Polski mówi się w podobnym tonie. Z racjonalnego gospodarowania zasobami (także finansowymi znani są Wielkopolanie, a przeszłości taką cechę przypisywano krakowianom. Dla podkreślenia rzekomego skąpstwa mieszkańców dawnej Galicji używano określenia „centuś”. O tym, że takie osoby nie były (i nie są) dobrze postrzegane przez innych poniekąd świadczy pozostawiona nam w spadku rada naszych przodków: „skąpego nie obieraj sobie za przyjaciela prawego”. Przed popadnięciem w sknerstwo, chroni nas przestroga, że „chytry dwa razy traci”.
Raz na jakiś czas stosunek Polaków do oszczędzania bada CBOS. Na zadane przed rokiem (marzec 2010 r.) respondentom pytanie: „Czy Pana/Pani gospodarstwo domowe posiada oszczędności pieniężne?” twierdząco odpowiedziało 37 proc. ankietowanych. Wcześniej (jesień 2007 r.) na takie samo pytanie, odpowiedź pozytywną udzieliło 23 proc. przepytywanych. Wciąż jednak zbyt wielu (2/3) naszych rodaków deklaruje, że nie posiada odłożonych pieniędzy i – jak można przypuszczać – żyje od wypłaty do wypłaty.
Regularnie stan oszczędności mierzy także Narodowy Bank Polski. Z pomiarów tych wynika, że w lipcu 2010 r. wartość depozytów bankowych zgromadzonych przez klientów indywidualnych przekroczyła 400 mld zł. Najwyraźniej nasi rodacy postanowili wcielić w życie przysłowie, że „grosz do grosza, a będzie kokosza”. Warto ich do tego gorąco namawiać, nie tylko strasząc perspektywą pogorszenia ich sytuacji ekonomicznej na emeryturze. Warto odkurzyć zapomnianą nieco maksymę, że „oszczędnością i pracą ludzie się bogacą”.
Za to wydają więcej niż mają
Spośród zasłyszanych na ulicy powiedzeń mówiących o pieniądzach, najwięcej zaklasyfikować można do kategorii „wydawanie”. Słyszy się zatem, że „pieniądze są po to, aby je wydawać” oraz „łatwo przyszło, łatwo poszło”. Zwłaszcza przed każdymi świętami, handlowcy zacierają ręce, a po świętach – podliczają zyski. Interes się kręci a napędzana konsumpcją gospodarka wykazuje raz mniej, a innym razem bardziej dynamiczny rozwój. Można by odnieść wrażenie, że inflacja Polakom nie straszna – liczy się to, co można dostać tu i teraz.
Okresy niedoborów podstawowych artykułów (zarówno spożywczych, jak i przemysłowych), jakich doświadczyli nasi ojcowie i dziadkowie to już historia. Smutną pod tym względem rzeczywistość PRL-u zastąpił obecnie boom konsumpcyjny – puste półki zapełniły się mnóstwem towarów o różnej jakości, przeznaczeniu i cenie. Raporty mówiące o poziomie sprzedaży detalicznej w ubiegłych latach pokazują, że Polacy kupują nie tylko to, co potrzebują, ale także to, bez czego mogliby się obejść, gdyby chcieli. Ale w ogromnej większości nie chcą.
Problemem jest fakt, że coraz więcej osób zostawia w centrach handlowych nie tylko swoje ciężko zarobione pieniądze – do czego trudno odmawiać im prawa – ale też pożyczone środki pieniężne. Te ostatnie mają to do siebie, że kiedyś trzeba zacząć je spłacać – co więcej z bieżących zarobków. A na to nie stać coraz większej armii zadłużonych po uszy.
Pożyczę, a postawię!
Podobnie jednoznaczny charakter mają przysłowia opisujące pożyczanie pieniędzy. Obserwując swoich najbliższych i przyjaciół, znacznie częściej dojdziemy do wniosku, że ludzie wokół nas żyją podług maksymy: „zastaw się, a postaw”. W prasie codziennej można znaleźć informacje, że redukcja zasiłku pogrzebowego doprowadziła do niezrozumiałej dla analityków ekonomicznych sytuacji, w której kredyty gotówkowe zaciągane są w celu wyprawienia „godnego” pochówku bliskich. Przymiotnik „godne” odnosi się do uprzedniego wykupywania „miejscówki” na cmentarzu, stawiania okazałych pomników i nagrobków, sowitych datków za posługę kapłańską i zorganizowania stypy. Tak jakby serdeczna pamięć o tych, których odeszli i życzliwa postawa wobec ich żyjących krewnych już nie wystarczała, a zmarłym faktycznie było lepiej w mahoniowej trumnie leżącej pod eleganckim grobem z pozłacanymi literami.
A co o pożyczaniu pieniędzy mówią rezultaty pracy badawczej socjologów? Wspomniany już CBOS przepytał Polaków na okoliczność posiadania przez nich jakichkolwiek „rat, pożyczek, długów lub kredytów”. Jesienią 2007 r. do takich obciążeń przyznało się 41 proc. badanych, zaś 2,5 roku później już 5 proc. więcej. Warto zwrócić uwagę, że o ile pierwszym badaniu kłopoty z nich spłacaniem deklarowało 4 proc. ankietowanych, to w marcu 2010 r. odsetek takich osób wyniósł już 7 proc. A przecież nie od wiadomo, że ludziom nie jest łatwo przyznać się do problemów. W komentarzu do badań, ich twórcy stwierdzają, że „obciążenie kredytami i pożyczkami niekoniecznie wiąże się z reperowaniem domowych budżetów przez zadłużanie się, ale z upowszechnieniem się możliwości kupowania na kredyt, w tym długoletniego zadłużenia, jakim są kredyty hipoteczne na zakup nieruchomości.”
Inną stroną medalu, którą każdy musi ocenić na bieżąco i z własnej perspektywy jest postawa wyrażająca się w powiedzeniu: „dobry zwyczaj, nie pożyczaj”. Na ten temat każdy czytelnik mógłby przeprowadzić własną sondę, lecz socjologowie alarmują, że poziom zaufania społecznego jest bardzo niski. Jeśli już pożyczamy komuś pieniądze, to raczej drobne sumy i tylko tym, co do których nie mamy wątpliwości, że je nam oddadzą.
Pociąg do forsy pędzi donikąd
Zamiast kreować werdykt, lepiej poprosić o zdanie najbardziej doświadczoną osobę, jaką znamy. Zastosowawszy taką metodę, młody analityk Comperii.pl uzyskał od swej mądrej cioci następujący komentarz: „Moim zdaniem, Polacy mają bardzo zdrowy stosunek do pieniędzy, nie zarabiają się na śmierć, aby zarobić dodatkowe kilka zł, ale też nie uważają, aby żyć wiecznie na garnuszku państwa. Myślę, że do moich rodaków w tym względzie najbardziej pasuje stwierdzenie: „Lepszy człowiek bez pieniędzy, niźli pieniądze bez człowieka”.
Na zakończenie warto przytoczyć jeszcze znane powiedzenie, że „pieniądze szczęścia nie dają”. Tak jest w istocie, a o osobach, które temu zaprzeczają, należałoby powiedzieć bez ogródek: to materialiści i dorobkiewicze, a nierzadko również egoiści niepotrafiący dojrzeć sensu swojej egzystencji. Ekonomiczny wymiar życia człowieka jest ważny, ale „są rzeczy, których nie można kupić…” – i nie trzeba od razu dodawać, że „za wszystkie inne zapłacisz kartą…”
Paweł Puchalski
Dla ZD.pl: Porównywarka finansowa www.Comperia.pl