09.04.2011 Torquay
Dziennik emigranta: kolejna porcja absurdów angielskich
Jakiś czas temu napisałem pierwszą część angielskich absurdów, dziś kolejna odsłona.
Obserwując życie autochtonów doszedłem już dawno do wniosku, że są w zasadzie trzy rzeczy, które trzymają Wielką Brytanię wciąż na powierzchni oceanu.
Po pierwsze to herbata – bo jak wiadomo, herbata jest dobra na wszystko, pod warunkiem, że z mlekiem – cukier niekonieczny. Herbata to obowiązkowy napój Anglików, co ciekawe w przeszłości herbata była bardzo droga i dostępna tylko wybranym zamożnym klasom. Będąc w jednym z okolicznych prywatnych zamków dowiedziałem się, że Anglicy mieli specjalnych służących do zaparzania herbaty. Zupełnie odwrotnie niż w Polsce – gdzie nasza arystokracja zatrudniała służących do przyrządzania kawy. Co do cukru – biały, brązowy czy słodzik – nie ma znaczenia, ważne, żeby był wybór.
Po drugie paracetamol – to jedyna rzecz, jaką lekarz bez wahania ci przepisze – dlaczego? Bo to ci na pewno nie zaszkodzi! Paracetamol według angielskich lekarzy jest panaceum na wszystko co ci dolega. To niesamowite, ale standardowe opakowanie 16 tabletek kosztuje dokładnie 16 pensów w supermarkecie. 16 pensów – czyli jakieś 65 groszy! Przepisywany jest tu paracetamol na dosłownie wszystko. Na gorączkę, na przeziębienie, na bóle brzucha. Czasem widzę u moich pacjentów: mają butelkę lub specjalne plastry z morfiną, a na dodatek, jak ich boli bardziej – ależ proszę – paracetamol. Producenci tego leku muszą zarabiać absolutną fortunę w tym kraju. Pochodną podejścia paracetomolowego jest też niezwykle popularny krem E45. Brzmi jak jakiś dodatek do oleju napędowego, nieprawdaż? E45 jest odpowiednie na każdy możliwy problem ze skórą. Dostanie go osoba mające egzemę, wysypkę czy oparzenie. Rewelacja! Fajnie by było gdyby rzeczywiście pomagał na wszystko na co jest przepisywany – ale to przecież nie jest możliwe! To jednak nie przeszkadza wszystkim lekarzom na aplikowanie tego kremu w wielkich ilościach. Ostatnio nawet widziałem reklamę – zachęcającą do kupna kremu wszystkim – dorosłym i dzieciom – po to, żeby uzyskać „efekt E45 zdrowej skóry”!
Trzecią rzeczą, która trzyma Wyspy na powierzchni to „blue tack” – to rodzaj budowlanej plasteliny, którą tu zalepia się przylepia się rzeczy do siebie. Takie, których nie trzeba przyczepiać permanentnie. I wiszą na tym różne rzeczy – od obrazów i ogłoszeń, po części ceramiczne, kawałki oderwane od całości. „Blue tack” nie umiem powiedzieć czy to wynalazek angielski, ale w każdym domu jest. Jest drugą rzeczą, jaką znajdzie się w każdym z domów na Wyspach, pierwszą rzeczą jest książka-katalog sklepu na wpół wysyłkowego – Argos. Wątpię, żeby biblia była tutaj aż tak popularna! Sklep Argos znajduje się nieomal w każdym przeciętnej wielkości miejsce – to sklep inny niż wszystkie – w zasadzie próżno w nim szukać regałów ze sprzętem. Każdy kupujący przegląda sobie ten ponad – tysiąc – stronicowy katalog po czym do małego komputerka wpisuje numer artykułu i sprawdza, czy jest on na stanie. Z numerkiem podchodzi do kasy, płaci, po czym po paru minutach wywołują jego numerek i może odebrać towar. W Argosie znajdziesz najtańszą elektronikę, tanie meble zabawki, sprzęty domowe i ogrodowe – prawie wszystko, czego kiedykolwiek będziesz potrzebował. Nawet mają slogan – don’t shop it – argos it – czyli w wolnym tłumaczeniu – nie kupuj „argosuj”! I kupują tam wszyscy, najpierw wybierając przedmioty w zaciszu swoich domów – z katalogu.
Postanowiłem też zapytać Anglików, czy istnieje tu takie powodzenie jak prowizorka – bo jak popatrzyć się na nich, to wszystko tu jest tak budowane. Od wielkich struktur, poprzez domy jednorodzinne. Wszędzie prowizorka, niedoróbki, nierzetelności – wystające przewody, rury wodne na zewnątrz budynków, dziurawe jezdnie, domy które po roku grzybieją. Aż strach tu się bać tak zwanych fachowców. I nic tu nie pomoże patrzenie na ręce – przeciętny Anglik wie jak zmienić żarówkę i na tym sprawa się kończy. Znaczna część fachowców zdaje się tu wiedzieć dokładnie tyle samo. Jednocześnie większość ludzi ich używa – a na samochodowych reklamach widać napisy „żadna robota nie jest za mała”. Po prostu paranoja. Powinno być – żadna robota nie jest za mała żeby jej nie spartolić…
Wydaje się tylko, że zbudowane w minionych wiekach budynki trzymają się jako – tako. To w jaki sposób, buduje się nowe woła o pomstę do nieba. W domu w który mieszkam tak zwany fachowca zamontował rynnę pomiędzy podwieszanym sufitem a sufitem właściwym na całej szerokości domu! I żeby to była cała rynna – rura, nie, po co! Więc ilekroć padało mocniej w miejscu łączenia dwóch rynien przelewało sufit podwieszany i lało się na podłodze. Pytałem, szukałem w internecie – słowa takiego nie ma, a być powinno.
Na kolejne przykłady angielskich absurdów zapraszam już niedługo.
Artur Pomper