20.03.2011 Chrzanów – Gliwice – Chrzanów
Dziennik emigranta: znowu o kolejach, tym razem polskich – historia autentyczna
Miałem dziś niewątpliwą przyjemność odwiedzić moich przyjaciół w Gliwicach i Katowicach.
Nigdy nie byłem w ich mieszkaniu, więc po dostaniu adresu przejrzałem możliwości dotarcia do nich i jedyną logiczną opcją była podróż koleją. Logiczną nie znaczy najtańszą, ale o tym później. Wybrałem pociąg bo zamiast trzech przesiadek i korzystania z trzech różnych przewoźników, oferował połączenie tylko z jedną przesiadką w pobliskiej Trzebni.
Już od samego wejścia do pociągu wiedziałem, że coś będzie się dziać ciekawego. Udałem się do konduktora, bo w niedzielę nie ma żadnej kasy biletowej otwartej w moim mieście. Poprosiłem bilet do Gliwic i zaczęły się schody. Bo chciałem bilet powrotny. Konduktor na to, że to i tak nie ma znaczenia, bo nie będzie nic taniej, a poza tym to w Gliwicach na stacji można kupić bilety przez całą dobę. Ok, to poprosiłem o bilet w jedną stronę, z tym, że chciałem jechać pośpiesznym do Gliwic z Trzebini. A to ja takiego biletu sprzedać nie mogę, bo to może być inny przewoźnik! A co mnie to, do diaska obchodzi. Chcę kupić bilet, a nie mogę. Stanęło na tym, że kupiłem bilet osoby do Trzebini, a na stacji dokupiłem bilet do Gliwic. Poprosiłem również o powrotny, a kasjerka pyta – a jakim pociągiem będzie chciał pan wracać? Takim samym palnąłem, usłyszawszy zapowiedź mojego połączenia. Szybciej kobieto! – zakląłem w duchu.
Dotarłem szczęśliwie do Gliwic, spotkałem przyjaciół – a oni od razu się pytają, czy się nie bałem jechać pociągiem? Bo przecież rozkłady nieczytelne, internetowej stronie nie można wierzyć. Nie tylko podaje złe połączenia, to zawyża cenę biletów. Itp. Itd. Ja stwierdziłem, że zdecydowanie łatwiej mi się podróżuje i krócej, co się przecież liczy. Autobusami zajęłoby mi to 3 godziny, a pociągiem, trochę ponad półtorej godziny – efekt? Mogę dłużej zostać. Ale pozostało wrócić – nic prostszego.
Jako, że miałem chwilę zanim nadjechać miał mój pociąg dla wszelkiego spokoju poszedłem do okienka kasy pokazałem mój bilet i zapytałem, czy mogę tym następnym pociągiem do Katowic jechać dalej? Na szczęście nie musiałem dopłacać i mogłem jechać dalej.
Katowice okazały się nieprzyjazne dla podróżnego. Wielkie żółte napisy kierujące do tymczasowego dworca okazały się nie wystarczające – musiałem zadylać pod peronami, żeby dojść do kas. A chciałem kupić bilet do Berlina. Sprawdziłem wcześniej połączenia, potem rozkład na dworcu – były tożsame. To poszedłem kupić, znalazłszy wcześniej kasę, która sprzedaje bilety na pociągi międzynarodowe. Parę dni wcześniej powiedziano mi, że w Chrzanowie nie da się kupić biletu na taki pociąg bo system nie pozwala. Nie mogłem też poznać jego ceny – a internet też mnie olał. To pytam się o koszt. Pani w okienku na to: normalny bilet do Berlina to 250 złotych, ale czasem są promocje i można dojechać za 30 euro. To proszę sprawdzić – odparłem i podałem kiedy chcę jechać. Na to pani w okienku – ale ja nie mogę od tak sprawdzić, jak zapytam, to oni uważają, że ja chcę bilet, więc muszę go kupić. To co? Kupi pan ten bilet? – spytała mnie. Oczywiście. Promocja obowiązuje! Uff! odetchnąłem – wcale nie chciałem płacić pełnej stawki, a nie chciałem kombinować i jeździć przez Szczecin. Wystawiono mi bilet z Krakowa, bo tak podyktował system. Nie kłóciłem się wcale. Musiałem jeszcze dokupić bilet z Trzebini do Katowic, bo choć pociąg jedzie tą samą trasą międzynarodowy skład nie zatrzymuje się w Trzebini. Kolejne 9 złotych.
W każdym razie spotkałem się z drugą parą w Katowicach i wracam na dworzec, żeby wrócić do siebie. Przedzieram się podziemnymi korytarzami – co chwila zerkam na tablicę odjazdów. Gdzie jest ten pociąg do Krakowa, co miał jechać o 19:41? nigdzie nie ma. Przeszukałem peron w poszukiwaniu informacji na papierze. Znalazłem rzeczony pociąg, ale na peronie nie było o nim wzmianki pomimo, że do odjazdu dziesięć minut. Wkurzyłem się i poszedłem do informacji. Usłyszałem obcesowe: no przecież pisze na rozkładzie, peron trzeci! A tam dwa zupełnie inne pociągi, a czas do odjazdu całe 2 minuty. Odjechał jeden, a po chwili przyjechał ten właściwy. Wchodzę – pytam konduktorki, czy mogę na tym bilecie jechać do domu? Nie było przeciwwskazań.
Dzięki temu, że pociąg miał 5 minutowe opóźnienie na wyjeździe na styk wyszedłem z jednego składu w Trzebini, żeby od razu wpakować się w następny do Oświęcimia. Nie zdążyłem w kasie kupić biletu. Znów do konduktora. Bilet wydał bez szemrania, okazało się, że to ten sam, który nie mógł mi wystawić rano biletu do Gliwic pośpiesznym. To pytam o koszty – jak to jest, że bilet z Wrocławia do Chrzanowa kosztował identycznie jak ten na trasie Trzebinia – Gliwice – Trzebinia? Konduktor rozkłada ręce.
Za całą podróż – kupując trzy razy bilety zapłaciłem 43 złote! 10 km z Chrzanowa do Trzebini i z powrotem oraz dwa razy po 65 km z Trzebini do Gliwic – w sumie 140km. A z Wrocławia do Chrzanowa pięć dni wcześniej zapłaciłem całe 37 zł 50 groszy – jaka w tym logika? Ja nie widziałem. W każdym razie podróż czterema autobusami w jedną i czterema w drugą stronę kosztowałby mnie połowę ceny podróżowania pociągiem. Nie rozumiem tego, a Państwo?
Artur Pomper