Coraz bardziej prawdopodobny staje się czarny scenariusz, w którym cena ropy sięga 120 dolarów. A to już robi się niebezpieczne dla globalnej gospodarki. Trudno się dziwić, że giełdy idą w dół.
Europejscy inwestorzy w środę do południa pocieszali się zwyżkującymi kontraktami na amerykańskie indeksy. Mimo to i tak większość indeksów znajdowała się pod kreską. Ostatnie trzy godziny sesji należały już całkowicie do niedźwiedzi. Jeśli nie liczyć tracących po ponad 2 proc. Stambułu, Sofii i Helsinek, najgorzej radzącym sobie indeksem był DAX, który zakończył dzień spadkiem o 1,5 proc.
Powody tak złego zachowania tego wskaźnika niełatwo odgadnąć. Zamówienia w przemyśle strefy euro wzrosły nadspodziewanie dynamicznie. Trudno sądzić, że już dyskontuje on coraz wyraźniej rysującą się perspektywę zaostrzania przez polityki pieniężnej przez EBC. Coraz większa grupa ekonomistów spodziewa się podwyżki stóp w ostatnich miesiącach tego roku, zaś rynkowe instrumenty na stopę procentową wskazują już termin sierpniowy.
Można podejrzewać, że w przypadku idących w górę indeksów w Bukareszcie, Rydze i Warszawie, odwaga nie pochodziła od rodzimych inwestorów. Trudno bowiem znaleźć lokalne przyczyny, które skłaniałyby ich do gry pod prąd światowej tendencji. Wszyscy po cichu liczyli, że Wall Street przystąpi do odreagowania wtorkowej mocnej przeceny. A ta nie przystąpiła. Po neutralnym początku handlu, indeksy poszły w dół. W połowie sesji S&P500 przełamał barierę 1300 punktów, tracąc 1,2 proc. Sytuacja robiła się dla byków niebezpieczna. Wzięły się więc do roboty i część strat odrobiły. W końcówce znów nieco osłabły i ostatecznie indeks zniżkował o 0,6 proc.
Amerykanie mieli co najmniej dwa powody do zdenerwowania. Pierwszy to sytuacja w Libii i jej konsekwencje w postaci coraz bardziej rosnącej ceny ropy. Ta gatunku Brent poszła wczoraj w Londynie w górę aż o ponad 5 proc., przekraczając 112 dolarów za baryłkę. Strach przed 120 dolarów na liczniku staje się coraz bardziej realny. Za surowiec typu crude, najbardziej interesujący nie tylko amerykańskich kierowców, ale i szefów firm, trzeba było płacić niemal 100 dolarów.
Kontynuacja silnej przeceny bawełny, ryżu i cukru nie była w stanie nikogo w tej sytuacji pocieszyć. A do tego znany z jastrzębiego usposobienia Charles Ploser, szef oddziału Fed z Filadelfii zapowiedział, że nie wyklucza głosowania za skróceniem ilościowego luzowania polityki pieniężnej, czyli za wcześniejszym niż planowano zamknięciem punktu skupu obligacji. Dolar wcale tego nie czuje i słabnie w oczach. W końcu pierwszy ruch stopami najpewniej nastąpi w EBC, więc rynek wie, że na razie z euro nie wygra. Słaby dolar, droga ropa i zbliżający się koniec taniego pieniądza to mieszanka niedobra i dla gospodarki i giełd.
Widać to także w Azji, gdzie dziś dominowały spadki. Nikkei stracił 1,2 proc., w Bombaju indeks spadał o 1,5 proc. Jedynie w Szanghaju wskaźniki wzrosły o 0,4-0,6 proc. Środa pokazała, że na dane makroekonomiczne nikt nie patrzy. Dziś zza oceanu popłyną dane o sprzedaży domów i cenach nieruchomości, zasiłkach dla bezrobotnych i zamówieniach na dobra trwałe. Ropa może to wszystko usunąć w cień. Rano jej cena przekroczyła 114 dolarów.
Roman Przasnyski
Źródło: Open Finance