W pokoju zgaszone światło. Ojciec z synem siedzą na kanapie przed telewizorem. Właśnie leci scenka dotycząca narkotyków. Ojciec niepewnie spogląda na syna i stara się coś powiedzieć.
Problem i powaga sytuacji go przerasta. Bierze głęboki wdech i zdobywa się na słowa: „jakby, co to wiesz”. Chyba sam nie wie, co chciał powiedzieć. Szybko zapomina o całej sytuacji jakby nie miała większego znaczenia. To oczywiście fragment pewnej reklamy. Troszkę prozaicznej, ale jakże prawdziwej – rodzice nie potrafią i nie chcą rozmawiać o problemach swoich dzieci.
Na czym polega współczesny kryzys wychowania? Kto tak właściwie za niego odpowiada? Nauczyciele, rodzice, a może sami uczniowie? Problem jest o wiele bardziej złożony niż się wydaje. Pierwsze błędy i de facto początki katastrofy wychowawczej, mają miejsce pod nieuwagę rodziców i wychowawców. Najpierw zaczyna się od usuwania wszelkich trudności i nie stawiania nawet drobnych wymagań małym dzieciom. Później przychodzi etap spełniania kaprysów i wszelkich zachcianek niby pokazując tym swoją miłość rodzicielską. Z czasem w młodym człowieku rodzi się przekonanie, że właśnie tak wygląda życie. Naturalną rzeczą jest chęć zapewnienia swoim dzieciom wszystkiego, co najlepsze. Rodzice chcą dawać dzieciom to, czego im samym brakowało w ich dzieciństwie. I tak mimowolnie trud prawdziwego wychowania został zmieniony na sztuczną w swej treści postawę propagandowo rodzicielską.
Coraz więcej rodzin nawet nie stara się przenieść na swoje dzieci jakichkolwiek wartości. Kwestia wychowawcza zostaje zamknięta w kilku ogólnych słowach, doraźnym kontakcie i kieszonkowym. Taki obraz zazwyczaj i zawsze mylnie kojarzony jest z patologią. Skoro rodzice nie mają pracy, albo matka wychowuje sama dziecko, to niby jak ma być dobrze. Zaskakujące, ale jest to problem dotykający każdej rodziny w mniejszym lub większym stopniu. „Rodzice nie potrafią rozmawiać z dziećmi. Nie wnikają w życie dziecka z obawy przed jeszcze większym obowiązkiem. Wydaje się, że jedynie z własnej wygody i dla świętego spokoju, nienajlepsze relacje z dziećmi starają się wynagrodzić wielką liczbą przedmiotów” – mówi Ewa Cygan, psycholog rodzinny.
„Oddam dziecko”
Rodzice dobrowolnie zrzekają się obowiązku wychowywania swoich dzieci na rzecz szkoły. Tym jakże trudnym i odpowiedzialnym zadaniem coraz chętniej w całości obarczają nauczycieli. Jednak to na rodzicach spoczywa obowiązek wychowania, a szkoła ma im jedynie w tym dopomóc. Nauczyciele starają się nie uciekać od problemu. Jednak by trud wychowawców przyniósł jakiś efekt i był wart ich poświęcenia to należy zapewnić odpowiednie ku temu warunki. Szkoła pracuje z dzieckiem kilka godzin dziennie. „Jeśli rodzice do wieczora czas spędzają w pracy to praktycznie ich dziecko od momentu skończenia lekcji do ich powrotu pozostają w towarzystwie kolegów z podwórka. W takiej sytuacji ani rodzice ani tym bardziej nauczyciel nie maja zbyt wielkiego wpływu na wychowanie” – mówi Monika Gajewicz, pedagog szkolny. Młodzież popada w skrajny indywidualizm i konsumpcyjny egoizm. Swoje poczucie bycia niezauważonym wyraża w agresywnych słowach i coraz częściej również w czynach.
Dwie koleżanki
Korytarz jednego z warszawskich liceów. Rozlega się dzwonek na przerwę. Uczniowie wychodzą z sal. Przy oknie stoją dwie dziewczyny. Specyficzny frywolny, sobotnio „prywatkowy” ubiór, obowiązkowy mocny makijaż. „Ale beznadziejnie. Wyjeżdżam z rodzicami na kilka dni. I niby, o czym ja mam przez ten czas z nimi rozmawiać?” – mówi jedna. „No to masz pecha. Ja zawsze zostaję ze starszym bratem w domu” – odpowiada druga.
Wadliwy system
6 lat podstawówki, 3 lata gimnazjum i kolejne 3 lata liceum – tak wygląda obecny system edukacji. Reforma szkolnictwa swego czasu wbiła klin w postaci gimnazjum pomiędzy podstawówki, a szkoły średnie, a dodatkowo zlikwidowała szkoły zawodowe, które były kuźnią wykwalifikowanych pracowników. Jeśli zapytać przypadkowo spotkanego nauczyciela, co by zmienił w polskiej edukacji z pewnością odpowie bez wahania: „zlikwidować gimnazja”. Dzieci są nagle wyrywane ze swojego środowiska i wrzucane w zupełnie nowe otoczenie. „Gimnazjalistom wydaje się, że są już dorośli. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku dawnego liceum tylko, że tamta młodzież była dwa lata starsza, a w tym wieku to ogromna różnica” – mówi Anita Lipińska, dyrektor VI LO w Warszawie. Zatem każdy trzynastolatek szuka dla siebie nowego miejsca. Zaczyna się walka o przewodzenie w klasie, ale nie taka na dobre oceny, a wyłącznie na naganne zachowania.
Być na szczycie
Kamila rozpoczęła swój rok szkolny w nowym liceum mając wielkie nadzieje. W gimnazjum nabrała pewności siebie i teraz nie bała się tak bardzo jak tam pierwszego dnia. Pamięta, że wtedy chciała jak najszybciej wrócić do domu. Jednak w liceum nie miała żadnych obaw. Zorganizowało się spotkanie integracyjne w miłym gronie i już było wiadomo, kto jest, kto. Pierwsze miesiące były dość specyficzne. Ciągłe sprzeczki z nauczycielami. Pokazywanie, kto tu naprawdę rządzi. Jeden chłopak miał minus 600 punktów z zachowania i choćby bardzo się starał to i tak teoretycznie już nie zdał. Jego domeną było wprowadzanie zamętu podczas lekcji. Czy to zepchnęło go na margines życia klasowego? Wręcz przeciwnie, stał się autorytetem wśród rówieśników. „Nie ważne, że nie miał ani jednej dobrej oceny, ale za to miał więcej do powiedzenia niż sam nauczyciel”. – mówi Kamila. I choć kolejny rok zaczynał już w innej szkole to dla takiego chłopaka, który może przez chwilę się pokazać nie ma to większego znaczenie.
Strata czasu
Przyjrzyjmy się jak wygląda obecnie 3 letnia edukacja w liceum. Pierwsze półrocze należy do uczniów. Nauczyciele nawet nie myślą o prowadzeniu zajęć dydaktycznych, czy nawet o znikomym przekazie informacji. Jest to czas zmagań. Nauczyciele pacyfikują wybujałą wolność i swobodne zachowania uczniów pojmowane przez nich za normalne. Dajmy na to, że przez pierwszy semestr każdy licealista zdążył zapoznać się z obowiązującymi zasadami i regułami panującymi w szkole. Nauczyciele mogą teraz przystąpić do pracy. Pozostają im praktycznie dwa lata na przerobienie tego samego materiału, co w dawnym 4 letnim liceum. Wydawałoby się niemożliwe? I oczywiste, że nie sposób omówić tak obszernego materiału, pozostając nawet po lekcjach na dodatkowych zajęciach.
Nie ma, co się oszukiwać, materiał jest przerabiany zdawkowo z wyakcentowaniem najważniejszych tematów. I choć egzamin dojrzałości obecnie nie problem zdać to już z przyjęciem na wyższe studia jest kłopot. Jedynie maturzyści uzyskując ok. 98% punktów z egzaminów mogą myśleć o studiowaniu, co wcale nie świadczy o wysokim poziomie szkół średnich, a wręcz przeciwnie. Nauczyciele zwyczajnie domagają się powrotu systemu z 8 letnią podstawówką i 4 letnim liceum. „Taki system zapewnia odpowiednie omówienie materiału i w efekcie lepiej służy samym uczniom” – mówi Joanna Kuczyńska, nauczycielka języka polskiego.
Z życia nauczyciela
Jedną z okazji do spotkania rodziców z nauczycielami są wywiadówki. Później zostaje kilka osób na rozmowę w cztery oczy. „Gdy spotykam się z rodzicem ucznia, który zachowuje się nagannie, pytam: czy nie ma pan kontaktu ze swoim synem? Czy nie może pan z nim porozmawiać i jakoś wytłumaczyć? Wtedy słyszę: ale ja nie mam z nim kontaktu już od dawna” – opowiada Anna Mazurek, nauczycielka matematyki. Rodzice, co poniektórzy starają się zrzucić swoje obowiązki na innych. Z kolei nauczyciele mają problem z samym programem nauczania. Na takiej sytuacji i tak najbardziej cierpi sama młodzież. Raz przyszła do mnie pani i powiedziała, że nienawidzi nauczycieli. I niby, jaki to daje przykład jej dziecku? Dzieci są jak ich rodzice i nie wymagajmy od nich cudów i najpierw spójrzmy na siebie” – dodaje.
www.ZielonyDziennik.pl, Tomasz Zdunek