11.02.2011 Torquay
Dziennik emigranta: prywatna kolekcja część pierwsza
Kiedyś chciałem stworzyć kompakt z ulubionymi swoimi piosenkami.
To był wtedy taki szał wypalania czego popadnie – kto miał nagrywarkę zarabiał niesamowite pieniądze na wypalaniu płyt i ich kopiowaniu. Mnie oczywiście też nie ominął ten etap i wtedy postanowiłem sobie stworzyć najlepszą składankę moich ulubionych piosenek. Wiecie – zamiast wrzucać kilkanaście kompaktów z pojedynczymi kawałkami – jedna, na której znalazłoby się wszystko. Pomysł był całkiem niezły, ale niestety nie udał się. Bo nigdy nie byłem w stanie upchnąć wszystkiego, co bym chciał na jednym krążku, nawet 80-minutowym.
Tym samym postanowiłem ograniczyć się do wymienienia tych piosenek, bez których nie potrafię normalnie funkcjonować. Większość z tych utworów nie może się ode mnie odczepić i puszczam je na okrągło, inne pozwalają od siebie odpocząć zaskakując po ponownym przesłuchaniu czymś nowym. Oto moja prywatna kolekcja obcojęzycznych kawałków:
„Why” Annie Lennox
„Constant Craving – K.D Lang
„La Vie en Rose” – ale w wykonaniu K.D Lang i Tonny Bennetta
„I’ve got you under my skin” w wykonaniu Diany Krall, inna sprawa, że w jej wykonania wydają mi się prawie zawsze lepsze od innych – szczególnie piosenka napisana do filmu Casino Royale (wersja oryginalna, gdy jeszcze nie było Bonda na ekranach) „The look of love” oraz jej wersja „Girl from Ipanema”- absolutnie fenomenalne. Zresztą słucham wszystkiego, co Diana nagrywa sama i zaprzyjaźnionymi artystami.
Z powodów wielce sentymentalnych piosenka „My baby just cares for me” z repertuaru Niny Simone, oraz kolejna jej piosenka „Sinnerman” której użyto w remeaku klasycznego filmu „Afera Thomasa Crowna” z Rene Russo i Pierce Brosnan’em w rolach głównych.
Joe Cocker i jego „You are so beautiful” jest chyba najpiękniejszą piosenką miłosną z tak niewielką ilością słów. Uwielbiam jego chrapliwy głos. A jego przeróbka Beatlesów – „A Little help from my help” w moim odczuciu jest lepsza od oryginału.
Co dalej? Shirley Bassey – i jej dwie piosenki do filmów Bonda – „Diamonds are forever” i „Goldfinger” – absolutna rewelacja, szkoda, że autorowi – Johnowi Barre’mu właśnie się zmarło. To niepowetowana strata dla całej branży.
Jeśli już jesteśmy przy piosence filmowej – to temat z „Różowej Pantery” – Henry Manciniego trzeba by było tu zanotować. Oraz większość tematów Ennio Morricone.
Nieustannie zaskakuje mnie Sting, choć jego najlepszą piosenką chyba na zawsze pozostanie „Fragile” w wersji w języku portugalskim – pieśń o nietrwałości i kruchości życia. O kruchości życia jest też piosenka Toni Braxton – „Unbreak my heart”, którą kiedyś puszczano na okrągło we wszystkich stacjach radiowych, aż do znudzenia. Wtedy miałem przesyt. Teraz puszczam ją rzadko. Dzięki radiowej Trójce po raz pierwszy usłyszałem też „How wonderfull you are” – z albumu Harry’s Bar Gordona Huskela, a jego koncert w Trójce był absosmerfny lub absolutnie smerfastyczny.
W tym zestawieniu nie może zabraknąć niezwykłe egzotycznej Sade – i jej „Smooth operator”, oraz Vaya Con Dios – i ich „Neh neh nah”. Te piosenki kojarzą mi się z cygańską wolnością i radością życia.
Dianę Krall już wspominałem, ale nie mówiłem jeszcze o Joni Mitchell i jej najbardziej znanym utworze – „A case of you”, który mówi o prawdziwej miłości. Jej „Temptations” za to mówi o pokusach jakie czyhają na nas zewsząd.
Z piosenek nie – anglojęzycznych, a przyznam, że jestem trochę skrzywiony na punkcie angielskich utworów trzeba wymienić Edith Piaf – cokolwiek w jej wykonaniu jest niezwykle dojmujące. A jak zobaczycie wspomnianego kiedyś już Jacquesa Brela, to pokaże wam, że każdą piosenkę trzeba wykrzyczeć resztkami sił, żeby pot lał się z ciebie strumieniami. Za to właśnie Brela ludzi kochają na całym świecie. Za to, że piosenka była najważniejsza. Szkoda mi pana Garou, na którego koncercie w Spodku kiedyś byłem – jego angielsko-języczna płyta nie odniosła takiego sukcesu jak ta po francusku, a z niej pochodzi świetna piosenka śpiewana w duecie z Celine Dion „Su Le Vent”.
To co mnie pociąga w piosence francuskiej, to fakt, że nie rozumiem ani słowa, które piosenkarze stają się wyśpiewać. Podobnie rzecz się ma z Marizą oraz Cesarią Evorą, którą uwielbiam. Cesaria jest przykładem, że karierę można zrobić nawet po 50tce.
Z podobnych przyczyn podobał mi sie kiedyś Zucchero, który wraz z Paulem Youngiem nagrał jeden z największych hitów jakie pamiętam -„Senza una donna” – mam ją na każdym możliwym nośniku. Z Włoch pochodzą też oraz Renato Zero oraz Eros Ramazotti.
To co mnie budzi o poranku to muzyka instrumentalna i słynne „Libertango” Astora Piazzoli, ale podobają mi się też inne rzeczy – posłuchajcie wiolonczelisty Davida Garetha i jego przeróbek klasycznych popowych piosenek. Uwielbiam też słuchać pianistów – Lang Langa, Yo To Ma czy Vladimira Horovitza, ale może na klasykę przyjdzie kiedyś mi napisać osobny tekst.
A wy co lubicie?
Artur Pomper