04.02.2011 Torquay
Dziennik emigranta: o szkołach
Dziś wam opowiem o angielskich szkołach. Myślę, że to może być ciekawe zwłaszcza dla rodziców dzieci w wieku szkolnym. Dlaczego? Otóż ostatnia reforma szkolnictwa w Polsce została przeprowadzona na podstawie modelu angielskiego. Wtedy dodano słynne gimnazja. Także to jak kształcą się młodzi Anglicy jest ważne także i w Polsce.
Zasadnicza różnica między szkołą w Polsce a w Anglii jest to, że w Polsce zmusza dzieci do wkuwania wiedzy, a tu zmusza się dzieci do nauki umiejętności znalezienia tej wiedzy. Żaden z tych modeli nie jest lepszy, żaden nie jest pozbawiony wad, ale myślę, że szkoły w Polsce lepiej uczą. W Anglii dochodzi do tego, że uczniowie nie mają bladego pojęcia jak znaleźć ich kraj na mapie, albo dlaczego obecnie panująca królowa jest Elżbietą Drugą a nie Siódmą.
Dlaczego to ważne? Ja wiem, że ze szkoły ukończyłem dobrą dekadę temu, ale ja cieszę się, że wiem. Że nic nie jest mi obce, że lubię wiedzieć więcej. Niestety nie widzę tego wśród Anglików. Nie mają oni pędu do wiedzy, poza tym uważają, że wszystko można znaleźć w internecie, więc po co to wiedzieć. Po co zaprzątać sobie wiedzę bezużyteczną wiedzą? Fakt, może spotkałem nieciekawych Anglików, ale przecież statystyki nie kłamią. Połowa nastolatków nie wie, że Londyn jest stolicą Wielkiej Brytanii, o Hitlerze mówią, że był trenerem reprezentacji futbolu niemieckiego, a obóz w Oświęcimiu, to coś na kształt DisneyLandu.
Kiedyś miałem napisać jakieś proste zadanie, na jeden z moich kursów. Było to tak proste, że wszystko policzyłem w głowie. Za to rozpisywanie, jak to wyliczyłem zajęło mi dwie godziny, a moja trenerka w końcu przepisała to po swojemu, bo nie mogła się połapać jak ja do wszystkiego doszedłem. Do tego samego kursu musiałem przejść test z angielskiego i matematyki(jeśli bym nie zdał, czekał mnie kolejny zestaw kursów). W każdym było po 40 pytań i było około godziny na ich rozwiązanie. Angielski poszedł mi całkiem nieźle 34 na 40 pytań było dobrze, ale z matematyki wprawiłem w osłupienie egzaminatora – wszystkie pytania odpowiedziałem prawidłowo. Powiedziano mi, że jeszcze czegoś takiego nie widziano w ich firmie.
Przerażająca jest wiedza przeciętnego Anglika i może dlatego, ten kto ma pieniądze posyła dzieciaki do prywatnych szkół. Już doszło do tego, że większość parlamentarzystów chodziła do którejś z prywatnej szkół. Bo system tzw boarding school to wymysł angielski. Jeśli rodzina była bogata, to rzadko się zdarzało, żeby rodzice wychowywali dzieci samemu. Raczej robili to przez system guwernantek i nauczycieli przychodzących, lub mieszkających w domu. Gdy chłopcy, bo to raczej był przywilej tej płci, osiągali pewien wiek, wysyłano ich na semestr do prywatnej szkoły. Oni tam się uczyli i mieszkali, najlepiej to widać w filmach o Harrym Potterze – on też zostaje zapisany do prywatnej szkoły, w której są kwatery mieszkalne. Od razu widać, że autorka jest Angielką. Jestem przekonany, że pani Rowling wyśle swoje dzieci do takiej szkoły, bo poziom państwowych szkół nie jest wysoki.
W Polsce ten system by się nie sprawdził z prostego powodu, że nie jest to opcja tania. Semestr w takiej szkole, może kosztować aż do piętnastu tysięcy funtów. Rodzina królewska posyła swoje potomstwo do Eton – z tym, że kształcą się tam nastolatki w wieku 13-18 lat. To co świadczy o prymacie tej szkoły, to fakt, że uczęszczało do niej 19! premierów Wielkiej Brytanii, włącznie z obecnym – Davidem Cameronem, a najsłynniejszym uczniem do tej pory był nie kto inny ale zwycięzca spod Waterloo, późniejszy premier Artur Wellington.
Zresztą w Wielkiej Brytanii nie ma pędu na uniwersytety. Zupełnie inaczej niż w Polsce. Niewiele ludzi je kończy, bo znowu – to nie jest tanie. Istnieje system stypendiów, oraz pożyczek studenckich, a nawet dodatków, gdy wychowuje się studenta. Zresztą, żeby coś z tego mieć – to znaczy lepiej po uniwersytecie zarabiać, to trzeba się dostać do dobrego i mieć tam sukcesy. Bo skończenie uniwersytetu nie gwarantuje lepszych zarobków – no bo co można robić po dyplomie z Davida Beckahama, czy Myszki Miki, a takie kierunki istnieją.
O ile każde dziecko idzie do szkoły podstawowej, a potem do polskiego odpowiednika gimnazjum, to pójście dalej – czyli do college’u – to już sprawa indywidualna. College to odpowiednik szkoły zawodowej – i stamtąd pochodzi rzesza rzemieślników – mechaników samochodowych, fryzjerów, kucharzy itp; itd. Alternatywą jest grammar school – czyli odpowiednik liceum, które generalnie jest przygotowaniem na studia i jest najtańszą i najlepszą alternatywą dla prywatnych szkół. Dostanie się do tej szkoły jest wyczynem i każdy szanujący się rodzic (jeśli nie ma odpowiednich środków finansowych) stara się, aby jego latorośl poszła po gimnazjum właśnie tam.
Angielski system kładzie nacisk na umiejętność zdobywania wiedzy, jednak jeśli chce się coś osiągnąć trzeba tą wiedzę samemu zdobyć. Tylko najlepsi uczniowie państwowych szkół mają szanse na lepsze życie – ale droga nie jest łatwa. Z drugiej strony, Anglicy nie mają rzesz niepracujących magistrów ekonomi czy prawa. To co mi się podoba, to system szkoleń w pracy. Może się dostać na niego każdy chętny, z rekomendacji pracodawcy(czasem jest to wpisane w kontrakt, czasem podjęcie kursów jest obowiązkowe). Pracodawca za niego nie płaci, a nawet państwo dopłaca mu za szkolenie młodocianych pracowników – pokrywając cześć wypłaty dla pracownika. Ten system pozwala nabyć lub podnieść kwalifikacje, pod warunkiem, że się pracuje w danym zawodzie. I to jest coś, co warto kopiować.
Artur Pomper