Tam w górze, ponad wszystkie szczyty
„Motyl leci z dalekiej strony (…)
lotnik ślepy, lotnik szalony (…)”
A Bóg?
ma swoje niebo i zakłada maskę.
Toczę z nim wojnę metafizyczną
– bez bitwy.
Umieram, gdy dziki huragan podrywa wszystko
i rzuca, gdzie popadnie.
Chmury drżą, stają dęba.
Deszczem, wypłakują się – listek po listku.
Wojna jest taka piękna, Jego wygrana
– okulała oddalam się,
jak brzegi ostryg we mgle.
Potykam o wszystko, co wypluwa morze.
A miasto?
– miasto, nieprzytomne, alkoholowe.
Tylko ja, wobec wszystkich przy zdrowych zmysłach.
Stokroć raniona przeze mnie kochanych.
Ech, nie śmiejcie się
z włosów jasno świecących,
z ust podobnych do waszych ust!
Przywiązana do swej doli jak pies
– budzą wcześnie i każą sprzedawać sny.
Czasem ktoś spyta o zaistnienie?
odpowiadam – na lewo most,
na prawo widoczek,
realny.
Barbara Mazurkiewicz